👉 Nigdy niezasypiający Bangkok z najważniejszymi w kraju świątyniami, doskonałym i tanim street foodem, masażami, bogatym życiem nocnym i drinkiem na 60. piętrze
👉 Rajskie, nie zjedzone komercją wyspy takie jak Koh Chang, Kood czy Koh Phangan
👉 3-dniowy trekking w górach na północy kraju (Chiang Mai)
👉 Wycieczka po Parku Narodowym Khao Lak z noclegiem w domkach na jeziorze
👉Nowoczesny Singapur – brama do Azji, nie do pominięcia podczas przesiadki w te strony. Niezwykłe Gardens by the Bay i galeria handlowa Jewel na lotnisku ze słynnym wodospadem.
Zainteresowany? Zapytaj o ofertę dla siebie!
Za dużo czytania? Zobacz relację na Instagramie.
Część I
Część II
Część III
Dzień 1, 24 stycznia 2023 r. – Bangkok
Nad ranem przylecieliśmy do Bangkoku. Kontrola paszportowa, wraz z pobraniem odcisków palców, przebiegła bardzo sprawnie, z czym w różnych krajach bywa różnie. Tajlandia jednak jest świetnie zorganizowana, o czym przekonamy się jeszcze nie raz. Na lotnisku czekało na nas mnóstwo bankomatów, z czego skorzystałem, bo chcąc cieszyć się urokami street foodu, ale nie tylko, gotówka jest konieczna. Wprawdzie nawet małe stragany miały naklejone swoje kody QR do płatności jakąś lokalną aplikacją bankową, nie przybyliśmy tu jednak na aż tak długo, żeby zainteresować się tym sposobem płacenia. Ale to ciekawe, nie trzeba mieć nawet terminala. Każdy bankomat pobiera ok. 220 THB (ok. 28 zł) prowizji za wypłatę (kwota maksymalna to 20-30 tysięcy THB, czyli ok. 2600 zł-3900 zł), niby to dużo, ale że podczas 3 tygodni konieczne były tylko 3 wypłaty, a moja karta PEKAO wszystkie waluty świata przelicza po rewelacyjnym kursie Mastercard, praktycznie takim jak podaje Google, nadal to się opłaca dużo bardziej niż wożenie ze sobą euro czy dolarów i wymienianie ich na miejscu (po kursie co najwyżej dobrym). Więcej o płaceniu i wypłacaniu pieniędzy za granicą piszę w tym poradniku.
Drugą istotną czynnością było kupienie lokalnej karty SIM. Za 599 THB (80 zł) kupiłem pakiet 7,5 GB na 30 dni. W pakiecie była też igła do wysunięcia szufladki na kartę w telefonie. Były też dużo droższe pakiety, bez limitu danych, ale wątpię, żeby karty SIM i pakiety tych samych operatorów kupowane na mieście, np. w 7 Eleven (taka sieć jak Żabka, jest ich mnóstwo), były tańsze, a z taką opinią spotkałem się na forach. To raczej kwestia porównywania cen innych, a nie tych samych pakietów.
I w ten sposób, już niezależnie od lotniskowego WiFi, zamówiliśmy Graba (czyli azjatyckiego Ubera, niedostępnego tam) do hotelu. To zalety podróżowania do krajów z rozwiniętą infrastrukturą. Szybko, sprawnie, bez szarpania się. 😊 W Bangkoku Grab jest tani, godzinny kurs z lotniska do centrum, ok. 40 km, kosztuje ok. 65 zł. Na Koh Samui niewiele mniej kosztuje przejechanie kilku kilometrów na lotnisko. Na wyspach poza wynajęciem skutera, transport jest drogi, o czym później. W Bangkoku jest metro i kolejka z lotniska, na planie miasta wygląda to fajnie, ale w praktyce wielokrotnie było nam nie po drodze z komunikacją albo np. Grab z hotelu do stacji kolejki, żeby pojechać nią na lotnisko czy np. Grab z targu weekendowego Chatuchak do przystani łódek po rzece Menam, żeby dalej popłynąć nią do centrum Asiatique na południu, nie miał już sensu czasowego ani ekonomicznego. W mieście do zobaczenia jest tyle, że oszczędzaliśmy czas i siły na typowo „techniczne” przemieszczanie się pieszo, żeby tylko gdzieś dojść.
Zameldowaliśmy się w hotelu na brzegu rzeki (po drugiej stronie od zabytkowego centrum), odpoczęliśmy i z widokiem na rzekę zjedliśmy swojego pierwszego pad thaia i tom yuma. Dobre, ale że całe szczęście w Polsce wszystkie kuchnie świata są na tak wysokim poziomie, nie było to zupełne zaskoczenie innym smakiem. 😊
Przepłynęliśmy na drugi brzeg rzeki (łódki co chwilę, za mniej niż złotówkę), wypiliśmy zimnego kokosa (4 zł) i odwiedziliśmy Wat Pho, znaną z posągu Odpoczywającego Buddy. Wskazówka – mężczyźni mogą mieć krótkie spodnie, kobiety bezpłatnie wypożyczą okrycie.
Po zwiedzeniu świątyni, podjechaliśmy metrem (jeden z dwóch razy 😊 w Bangkoku) do Chinatown. Odkrywanie street foodu zaczęliśmy od zielonego curry (w Tajlandii dominuje właśnie zielone) w Jek Puk, nieco na uboczu. Bardzo dobre, całe 5 zł za porcję. Wzdłuż głównej ulicy Chinatown było dużo więcej straganów, turystów i hałasu. Bardzo fajna atmosfera. Spróbowaliśmy jeszcze omleta (jajko to bardzo ważna część kuchni i prawie każdego dania) z ostrygami – świetny. Kalmarów z grilla i lodów kokosowych, z prawdziwie orzechowym, nasiennym – jak słonecznik, smakiem, nie przesłodzonego rafaello.
Dzień 2, 25 stycznia 2023 r. – Bangkok
Po śniadaniu z widokiem na rzekę Menam, przepłynęliśmy przez nią i wysiedliśmy prosto na Targu Amuletów. W Azji bardzo popularne jest zabieganie o szczęście m.in. w taki sposób (u nas zresztą podobnie, może w nieco inny). Po chwili doszliśmy do najważniejszego zabytku w mieście czyli Pałacu Królewskiego, na którego terenie znajduje się Świątyni Szmaragdowego Buddy. Tutaj wymóg posiadania długich spodni (inaczej niż w świątyni dnia poprzedniego) był egzekwowany i nie można było niczego do owinięcia bezpłatnie wypożyczyć, więc wszyscy kupowali je po 10 zł w straganach naprzeciwko.
Świątynie robią wrażenie, mimo drogiego (szczególnie jak na Tajlandię) wstępu za 65 zł, warto tu przyjść. Zwłaszcza, że w cenie jest spektakl tańców ludowych z różnych okresów historycznych w teatrze, do którego dowozi turystyczna ciuchcia, sprzed wyjścia z kompleksu. Są 3 spektakle dziennie, pierwszy był o 13:30 i ten udało nam się zobaczyć. Trwa około pół godziny. Zupełnie inna konwencja i stylistyka niż nasze tańce czy ogólnie spektakle, warto zobaczyć.
Po spektaklu byliśmy już blisko targu kwiatów Pak Khlong Talat, więc skorzystaliśmy z okazji. Targi w Azji to coś, co się nie nudzi. Po drodze wypiliśmy kawę i tajską „milk tea”. Za to bardzo polubiliśmy Tajlandię. Dobra kawa, tajska „milk tea” – pomarańczowa i zielona „milk tea”, ewentualnie „matcha milk tea”. W Bangkoku najtaniej, 4 zł za ogromny kubek na wynos, na wyspach 2-3 razy drożej. Herbaty to markowe mieszanki do kupienia w sklepie, naprawdę dobre, a kawy są świeżo mielone i przygotowywane w ekspresie ciśnieniowym. Nawet na najbardziej obskurnym straganie, są starannie przygotowywane w ten sposób, co trwa dłuższą chwilę. Nie ma „Nescafe” z proszku i ubijania z niego kwaśnej piany, ewentualnie koncentratu z automatu, tak jak wygląda „frappe” w Grecji gotowe w 20 sekund, do czego wielokrotnie nawiązywaliśmy, myśląc, jak to „dzika” Tajlandia pod wieloma względami wyprzedza Europę.
Po targu kwiatów, popłynęliśmy łodzią Chao Phraya Express na słynne turystyczne ulice Rambuttri i Khao San Road. Pierwsza wydała się całkiem przyjemna, a druga nie była jeszcze taka, jaka jest znana (głośna i migająca), ponieważ nie był to jeszcze wieczór. Na pierwszej ulicy poszliśmy na godzinny oil massage (czyli taki „standardowy” z olejkiem, nie ściśle tajski, polegający na uciskach – o nim później), a na drugiej na półgodzinny masaż stóp. Salonów masażu w turystycznych miejscach są setki, a ceny są dobre. Godzinny masaż kosztuje najtaniej 300 THB (40 zł), w niektórych miejscach 400 THB (50 zł). Bez żadnych rezerwacji, przychodząc z ulicy i w 5 osób znalazłoby się miejsce. W środku jest przyjemnie chłodno i ładnie pachnie, świetny relaks w ciągu dnia. Za to też uwielbiam Tajlandię.
Z Khao San Road pojechaliśmy zobaczyć Bangkok z 63 piętra przy drinku w skybarze Vertigo w hotelu Banyan Tree.
Następnie zjedliśmy kolację w galerii Terminal 21, konkretnie w food courcie (czyli skupisku różnych stoisk) o nazwie Pier21. Pieniądze wymienia się na kartę magnetyczną i nią płaci na stoiskach. Ewentualną pozostałą na karcie kwotę z powrotem wymienia się na pieniądze. Ceny były bardzo niskie. Wskazówka – trzeba znaleźć konkretnie food court, na ostatnim piętrze, oprócz niego i blisko niego jest wiele innych lokali „samodzielnych”, jak w każdej galerii.
Od galerii tylko przejście przez ulicę dzieliło nas od słynnej Soi Cowboy, czyli ulicy skupiającej kluby ze striptizem i starszych turystów otoczonych Tajkami. Dużo czerwonych neonów, promotorek, a mimo to, było łatwiej przejść niż po wrocławskim rynku.
Kolejne tego typu miejsce jakie odwiedziliśmy to Patpong Night Market (mniej żywy), z uliczką obok skupiającą kluby LGBT.
Dzień 3, 26 stycznia 2023 r. – droga na Koh Chang
Ten dzień upłynął nam głównie na dostaniu się na wyspę Koh Chang. Można polecieć tam także samolotem (lotnisko Trat, tak wracaliśmy), ale że nadal konieczne jest dostanie się na przystań promową, prom i dojazd do hotelu (akurat z łączonymi biletami prawie „od drzwi do drzwi” w Tajlandii nie ma problemu, kolejny plus!), to uznałem, że cenowo i czasowo nie wyjdzie tak źle pokonanie całej trasy z Bangkoku do hotelu na Koh Chang w jednym busiku.
Nie przepadam za dużymi miastami, ale Bangkok polubiłem. Ma w sobie dużo więcej niż hałas, wiszące kable elektryczne, korki i tysiące straganów z garnkami, na czym niektóre miasta poprzestają. Ciekawe świątynie, drapacze chmur, świetne jedzenie, masaże, świeże soki, mrożone kawy i herbaty na każdym kroku. Mimo to, przyjemnie było zmienić miejsce na park narodowy, jakim jest wyspa Koh Chang. Sama droga do niej była niezbyt ciekawa, sucho i płasko, ale wyspa jest urzekająca. Górzysta, soczyście zielona.
Zdążyliśmy popływać w morzu i na kolację zjeść jak zawsze pyszne tajskie potrawy w street foodowej „restauracji”, tuż przy wyjściu z hotelu. Za to także cenię Tajlandię. Nigdy nie jest się skazanym na restauracje hotelowe (odpowiednio droższe), zawsze jest gdzie wyjść i nawet w drogich (jak Koh Samui) czy dużo mniej turystycznych (jak Koh Kood) regionach zjeść dobrze i tanio. Porównując np. odwiedzony niedawno Madagaskar (Nosy Be) i jego infrastrukturę turystyczną do Tajlandii, to w uproszczeniu można powiedzieć, że nie posiada żadnej. Pojedyncze hotele i nic poza nimi, nie da się nawet zjeść gdzie indziej.
Dzień 4, 27 stycznia 2023 r. – zachodnie wybrzeże Koh Chang
Wypożyczyliśmy skuter (większość hoteli je oferuje, w cenie takiej jak z ulicy) i ruszyliśmy do wodospadu Khlong Phlu.
Później dojechaliśmy do końca wyspy od tej strony, do Bang Bao z restauracjami i straganami nad wodą.
Zatrzymaliśmy się na plaży Lonely Beach rzucić okiem, a następnie docelowo na Klong Prao.
Dzień 5, 28 stycznia 2023 r. – wschodnie wybrzeże Koh Chang
Pierwszym punktem był las namorzynowy Salak Phet, przez który prowadziły drewniane kładki, kończące się na widoku na morze. Wstęp bezpłatny, a doświadczenie świetne.
Później zobaczyliśmy wodospad Khiri Phet, który nie był szczególnie ciekawy, ale droga do niego już tak – puszcza. I nikogo wokół.
Zjedliśmy pysznego tom yuma i kalmary przy drodze, a później na chwilę zatrzymaliśmy się w wiosce rybackiej Salak Khok.
Odpoczęliśmy na plaży White Sand Beach.
Dzień 6, 29 stycznia 2023 r. – Koh Kood
Z hotelu o umówionej godzinie odebrał nas pick-up, w ramach biletu na prom. Te pick-upy to w zasadzie główna, a na mniejszych wyspach jedyna forma transportu, takie współdzielone taxi. Niestety wcale nie są takie tanie (zwłaszcza na Koh Phangan i Koh Samui), bo stawki są za osobę. Zdecydowanie najlepiej wypadają skutery za 250-350 THB dziennie (28-45 zł), te stawki akurat są wszędzie podobne. Nawet gdy taksówki są bardzo drogie, to skutery nadal tanie.
Z przystani Bang Bao ruszyliśmy drewnianą łodzią na Koh Kood. Po drodze mijaliśmy Ko Wai i Ko Mak, gdzie niektórzy wysiadali, a niektórzy wsiadali, do jeszcze mniejszych łódek, które płynęły dalej nie wiadomo gdzie, tak dziko wyglądały te wyspy, jakby nic na nich nie było poza bujną roślinnością.
W końcu dopłynęliśmy na Koh Kood. Widok plaży z brzegu był niesamowity. Malediwy. Seszele.
Dzień 7, 30 stycznia 2023 r. – Koh Kood
Wypożyczonym skuterem odwiedziliśmy plażę Ao Tapao przy przystani, która tak nam się spodobała.
Następnie plażę, gdzie przy skałach możliwy był skromny snorkeling.
A na sam koniec, przed zachodem słońca, największe odkrycie, plażę Haad Khlong Hin. Było na niej tylko kilkanaście bungalowów i restauracja. Niesamowite miejsce, jak nad oceanem. Szeroka plaża, długie, spokojne fale, kolory zachodzącego słońca. W okolicy z satelity widoczne są jeszcze 2 tak szerokie plaże, pewnie równie ładne. Miejsce zupełnie inne niż wszystkie. Do polecenia, jeśli ktoś szuka prawdziwego odosobnienia.
Dzień 8, 31 stycznia 2023 r. – droga do Chiang Mai
Pick-up z hotelu, prom na ląd, ciuchcia turystyczna do bazy przewoźnika, tam pół godziny postoju i mrożona kawa, minibus na lotnisko Trat. Lot do Bangkoku jedyną linią operującą z tego lotniska – Bangkok Airways, oferującą skromny poczęstunek już przy gejcie, a następnie posiłek w trakcie krótkiego lotu małym turbośmigłowym ATR-em. Przesiadka w Bangkoku (mieliśmy godzinę i wystarczyło jeszcze z zapasem czasu) i wylądowaliśmy w Chiang Mai.
Samo miasto oferuje kilka świątyń, mnóstwo jedzenia i masaży, ale przylatuje się tu głównie w celu przeżycia trekkingu po okolicznych górach, zobaczenia wodospadów czy słoni (jednak w ramach „ostoi”, nie w naturze, lecz to nie jedyne miejsce gdzie można je spotkać).
Wieczorem udało nam się pochodzić po mieście i zjeść na świetnym nocnym targu Ploen Ruedee Night Market. Później przeszliśmy się po Chinatown, z kolejnymi setkami straganów z jedzeniem.
Dzień 9, 1 lutego 2023 r. – I dzień trekkingu
Zaczęło się delikatnie. Najpierw godzina drogi na targ, krótkie zwiedzanie i mrożona kawa, w tym czasie przewodnik zrobił dla nas zakupy spożywcze. Następnie postój przy wodospadzie, łatwo dostępnym z parkingu. Był piękny. Posiłek na trasie. Spróbowanie banana sticky rice w bambusie, czyli kawałka banana i kleistego ryżu. Ciekawe. Czyli średnie, ale ciekawe. 😊
Spotykanym w internecie zarzutem wobec trekkingów w Chiang Mai jest ich komercyjność albo wypełnienie czasu jeżdżeniem cały dzień między jednym a drugim punktem widokowym czy wodospadem. Nasz trekking zdecydowanie taki nie był, zwłaszcza od tego momentu. W końcu opuściliśmy naszego pick-upa i wąską, stromą ścieżką ruszyliśmy w góry. Nie było bardzo gorąco ani bardzo wilgotno, na północy pogoda jest trochę bardziej przyjazna, jednak przy wysiłku ciepło daje o sobie znać. Szliśmy około 3 godzin do miejsca noclegu, skromnej, drewnianej chatki ze świniami i kurami w obejściu. Bez bliskiego dostępu do drogi, możliwe to było tylko skuterem po górskich ścieżkach. Po zimnym prysznicu (prąd jest tylko z paneli solarnych na oświetlenie i ładowanie telefonów) zjedliśmy bardzo dobrą kolację. Zielone curry, kurczak „chrupiący”, warzywa w sosie, owoce. Noc była dość zimna, więc potrzebne były 2 polarowe kocyki. Przyznaję, że po tym dniu stopy bolały. Buty wygodne na płaskim terenie nie okazały się wygodne w terenie, zwłaszcza przy schodzeniu, którego było dość dużo, palce zjeżdżały i gniotły się o czubek buta.
Dzień 10, 2 lutego 2023 r. – II dzień trekkingu
O 10 ruszyliśmy w drogę. Po 3 godzinach dotarliśmy do skromnej chatki na obiad.
Następnie po godzinie drogi dotarliśmy do rzeki, którą przy użyciu jednorazowej bambusowej tratwy (nie ma ich jak transportować z powrotem w górę rzeki) spłynęliśmy godzinę do naszego „resortu” na kolejną noc. To było piękne doświadczenie.
Dzień 11, 3 lutego 2023 r. – III dzień trekkingu
Po śniadaniu w naszym resorcie, wsiedliśmy na tratwę i ruszyliśmy w 2-godzinną podróż. To było przyjemne. Piękne widoki, lekki wiatr, woda obmywająca stopy, trochę emocji przy fragmentach z bardziej wzburzoną wodą. I tak dopłynęliśmy na obiad.
Po obiedzie, wsiedliśmy do pick-upa. Minęły niecałe 2 doby odkąd go opuściliśmy, a wracając mieliśmy wrażenie, jakby to były 2 tygodnie. Po krótkiej jeździe zatrzymaliśmy się w ostoi słoni. Takie miejsca często są krytykowane, ciężko ocenić nam czy słonie faktycznie są tam dobrze traktowane, ale wydawało się, że tak. Można je było dotknąć, nakarmić trzciną cukrową (potrzebują ok. 200 kg pokarmu dziennie, więc mają dużo pracy 😊) czy polać wodą przy kąpieli w rzece.
I tak wróciliśmy do Chiang Mai. Masaż i droga na lotnisko na wieczorny lot na Phuket, skąd pojechaliśmy na Khao Lak, czyli wybrzeże na północ. Na południu już byłem, co opisałem w relacji z Tajlandii Południowej.
Dzień 12-13, 4-5 lutego 2023 r. – Khao Lak
Odpoczynek, tajskie jedzenie i masaż. 😊 Spróbowałem po raz pierwszy masażu tajskiego i spodobał mi się. Wykonuje się go w ubraniu (krótki rękaw i spodenki), a olejku używa niewiele, na te odsłonięte części ciała. Polega głównie na uciskach różnych miejsc, także przez ręcznik, w tym chodzeniu kolanami po pośladkach i udach, stopami po plecach. Wyginanie na różne strony, strzelanie kręgosłupem. Jest intensywny, dla osób delikatnych może być bolesny (poprzednie razy będąc na masażach słyszałem jęki w salonach, domyśliłem się jaki to rodzaj masażu), ale mi bardzo się spodobał. Wybrałem się na niego ponownie jeszcze raz. Na pewno nie jest to zabieg z kategorii „ma boleć, bo jak nie boli to nie pomoże”. Problemów z kręgosłupem czy bólami nie mam, więc tym bardziej nie miałem powodów, żeby coś przecierpieć w imię ukojenia, a chętnie ponownie wybiorę się na taki masaż. W „oil massage” czy masażach znanych w Polsce czasem brakuje takiego głębokiego dotarcia do mięśni.
Co do samego wybrzeża Khao Lak, jest turystyczne, ale mniej niż Phuket. Jest wszystko co potrzeba (jak w zasadzie wszędzie), ale jeszcze to nie męczy masowością (jak np. okolice lotniska na Koh Samui). Plaże są bardzo ładne. Mogę polecić to miejsce, zwłaszcza jeśli ktoś nie planuje dużo przemieszczać się po Tajlandii, a chce mieć coś naprawdę ciekawego, topowego w skali kraju, do zobaczenia w okolicy.
Do tego dojazd z lotniska Phuket zajmuje tylko godzinę, a jest to duże międzynarodowe lotnisko, na które można już docelowo przylecieć do Tajlandii. Koh Samui także ma lotnisko, ale jedyne loty są z Bangkoku, więc z naszych stron będą to już raczej 2 przesiadki (bezpośrednio do Bangkoku latają tylko drogie czartery, a bezpośrednich lotów do Bangkoku nie ma nawet z Berlina)
Z wybrzeża Khao Lak można wybrać się na nurkowanie bądź snorkeling w ramach wycieczki na wysoko oceniane Wyspy Similan, pochodzić samemu po Parku Narodowym Khao Lak (ścieżka blisko morza na ok. 40 minut, prosty dojazd taxi) czy wybrać na wycieczkę do Parku Narodowego Khao Sok, jednego z najciekawszych miejsc w Tajlandii, o czym niżej.
Dzień 14, 6 lutego 2023 r. – Park Narodowy Khao Sok
Po 2 godzinach jazdy dotarliśmy do biura organizatora, gdzie przesiedliśmy się do innego busika. Chwila jazdy i byliśmy w przystani łódek turystycznych po jeziorze. Łódek było mnóstwo, pomyślałem, że na jeziorze będzie tłok i że to najwidoczniej bardzo mocno eksploatowana atrakcja, szkoda. Ale po ruszeniu naszej łódki nie spotykaliśmy wielu innych po drodze, zrobiło się dużo spokojniej i była odpowiednia atmosfera do podziwiania przyrody, nie czuliśmy się jak w parku rozrywki na jednej z 20 kolejek wśród krzyczących ludzi.
Dopłynęliśmy do naszych domków na wodzie, gdzie mieliśmy spędzić jedną noc. Skromne, ale czyste (jak wszędzie w Tajlandii!). Zjedliśmy obiad i popływaliśmy w ramach czasu wolnego w jeziorze (mogłoby być chłodniejsze 😊). Później grupowo ruszyliśmy nad lagunę. Najpierw chwila naszą łódką, potem około pół godziny drogi przez piękną puszczę i dotarliśmy do laguny, skąd tratwą dopłynęliśmy do pięknej, koralowej jaskini.
Wracając łódką do naszego resortu, obserwowaliśmy słonie, które o zachodzie słońca przyszły napić się wody.
Dzień 15, 7 lutego 2023 r. – Park Narodowy Khao Sok, droga na Koh Phangan
O 6:30 wyruszyliśmy na obserwację budzącej się przyrody. Spotkaliśmy słonie, ale tym razem chowały się za krzakami, którymi mocno trzęsły, rwąc je i konsumując przy użyciu trąby. Po śniadaniu, w drodze powrotnej, przepłynęliśmy przez najbardziej widokowe i fotogeniczne zatoczki między skałami wystającymi z wody. Piękne miejsce. Już na lądzie zjedliśmy skromny obiad i wróciliśmy do biura organizatora, skąd minibus zabrał nas do Surat Thani.
Stamtąd, oczywiście po kolejnym posiłku i mrożonej kawie, w zupełnie nieturystycznych, świetnych cenach, minibusem przewoźnika promowego dotarliśmy do portu. Tam kolejna kawa, 2,5h na promie i byliśmy na Koh Phangan. Dojazd pick-upem (jedyny transport na wyspie) z przystani do hotelu (13 km) wydał nam się wyjątkowo drogi, 250 THB od osoby, a w Bangkoku godzina, 40 km z lotniska prywatną, klimatyzowaną taksówką kosztowało 500 THB (i to do ewentualnego podziału nawet na 4 osoby). Stąd też kolejnego dnia od razu wynajęliśmy skuter za 250 THB/dzień.
Dzień 16, 8 lutego 2023 r. – Koh Phangan
Dzień rozpoczęliśmy od snorkelingu w najlepszym punkcie na Koh Phangan, czyli po zachodniej stronie mierzei prowadzącej od plaży Mea Haad do wyspy Koh Ma. Podczas odpływu można dojść na nią suchą stopą, a podczas przypływu i tak jest płytko. Jak na nurkowanie z plaży, zobaczyliśmy dużo ciekawych stworzeń. Ryb były tysiące, zwłaszcza w postaci niezliczonych ławic na przełomie płytszego i głębszego dna.
Następnie odwiedziliśmy przepiękną plażę Haad Khom.
Wieczorem pojechaliśmy na drugą stronę wyspy, południową, gdzie zjedliśmy kolację na targu z jedzeniem Phangan Food Court. Dojechaliśmy do Hat Rin, plaży słynnej z imprez „Full Moon Party”, ale tego dnia, do tego o wcale nie tak późnej godzinie, nie działo się wiele. Plaża sama w sobie jest ładna.
Dzień 17, 9 lutego 2023 r. – Koh Phangan
Odpoczynek i snorkeling na plaży Salad Beach (patrząc na morze, po prawej stronie zatoki).
Następnie Secret Beach. Mało sekretna, bo ludzi było więcej niż na innych plażach.
Dzień 18, 10 lutego 2023 r. – Koh Samui
O 9:30 odpłynęliśmy promem z Hat Rin do Big Buddha Pier na Koh Samui, blisko lotniska. W tych okolicach wybrałem też hotel, jako że zaplanowaliśmy tu tylko jedną noc, przed powrotem następnego dnia samolotem z Koh Samui do Bangkoku, co akurat było najwygodniejszym rozwiązaniem. Chciałem też przekonać się jaka jest ta słynna wyspa. Przyrodniczo jest ładna, nawet w najbardziej zurbanizowanej części, jest ładna plaża Chaweng, zwłaszcza jej południowa część (Noi), gdzie bardzo miło spędziliśmy czas. Wieczorem wybraliśmy się na Fisherman’s Market, czyli skupisko do tej pory najelegantszych restauracji jakie widzieliśmy (w odpowiednio wyższych cenach), ale także targ z pamiątkami, no i całe szczęście nocny targ z jedzeniem.
Podsumowując, nie jest źle, choć liczba turystów, hoteli, sklepów, restauracji, centrów handlowych, ruch drogowy mogą męczyć. To zdecydowanie najbardziej masowe i ruchliwe miejsce, w pewnych miejscach porównywalne z Bangkokiem. Wyspa swoją popularność zapewne zawdzięcza lotnisku, dzięki czemu dostanie się tu jest nieporównywalnie łatwiejsze niż np. na Koh Kood, jednak nie ma tu nic wyjątkowego, czego nie byłoby na innych wyspach, a będąc akurat w tej okolicy, nie ma się też ogromnych możliwości wycieczek po szeroko rozumianej okolicy, jakie daje np. Khao Lak czy nawet Phuket. Najbliższe inne cele wycieczek to Koh Phangan i Koh Tao. Nie odradzam, ale też nie polecam, jeśli miałby to być jedyny cel wycieczki do Tajlandii.
Dzień 19, 11 lutego 2023 r. – Bangkok
Wczesnym rankiem polecieliśmy do Bangkoku na 1 noc, przed lotem następnego dnia. Co zostało jeszcze do zobaczenia to Chatuchak Weekend Market, a akurat był weekend. Największy targ w Tajlandii. Nie mogło tam oczywiście zabraknąć strefy z jedzeniem.
Wieczorem wybraliśmy się do teatru Calypso w eleganckim centrum Asiatique, w którym występują kobiety trans. Całość utrzymana była w stylu amerykańskiego musicalu. Ciekawe doświadczenie.
Dzień 20, 12 lutego 2023 r. – Singapur
Po południu przylecieliśmy do Singapuru. Tutaj ceny nie są już takie przyjazne, za przechowanie 2 bagaży podręcznych i 1 małej torby pod fotel zapłaciliśmy 150 zł, niewiele mniej niż za najtańszy hotel.
Metrem dojechaliśmy do centrum, konkretnie w okolice Chinatown. Do używania metra wystarczy nam zbliżeniowa karta płatnicza, nasza polska, odbijana na bramce. Każdy potrzebuje osobnej, nie można odbić jej 2 razy. Pisząc to po ponad miesiącu, do tej pory z mojego konta zeszło tylko 35 groszy w ramach jednej transakcji.
Singapur nie jest tanim miastem, ale da się tu zjeść w przyzwoitej cenie. Zjedliśmy w Hong Lim Market & Food Centre. Duża zupa laksa z kawałkami smażonej ryby (świeże i przyjemnie chrupiące) kosztowała 20 zł.
Następnie mocno się rozpadało, w końcu Singapur leży na równiku i to normalne, cały rok. Po zakupie parasolek przeszliśmy się przez Clarke Quay, nabrzeże z restauracjami. Zwróciliśmy uwagę, że przez wiele miejsc da się przejść podczas deszczu, może nie suchą stopą, bo kałuże i tak się robią, ale z suchą głową. Tu arkady w budynku, kryte przejście dla pieszych, kolejne arkady, zadaszenie itd.
Następnie metrem przejechaliśmy do Gardens by the Bay, największej wizytówki Singapuru. Tropikalnego parku z nowoczesną architekturą, punktami widokowymi, hangarami (kopułami), pod którymi kryje się tropikalna roślinność konserwowana albo chłodem bądź temperaturą i wilgocią. Płatne są jedynie atrakcje biletowane, takie jak punkty widokowe, ścieżki w chmurach czy właśnie wspomniane kopuły z wystawami roślinności. W tle wyłania się spektakularny hotel Marina Bay Sands z basenem na szczycie, podtrzymywanym przez 3 filary hotelu.
Wróciliśmy na lotnisko zobaczyć słynny Jewel, czyli galerię handlową z wodospadem na środku, otoczonym piętrowo rozłożoną tropikalna roślinnością. Na ostatnim piętrze znajdziemy kilka płatnych atrakcji, takich jak siatka do balansowania nad wysokością, czy ścieżka widokowa na wysokości biegnąca przez środek kompleksu.
I wsiedliśmy na pokład samolotu do Berlina.