👉 zupełnie niedoceniony kierunek poza utartym szlakiem, gdzie można się poczuć jak podróżnik, który coś odkrywa
👉 niezwykle klimatyczne miasta, większe typu Porto, Santiago de Compostella i mniejsze, typu Guimares, Oviedo, Santillana del Mar, Leon
👉 pyszna, lokalna kuchnia dla smakoszy świetnej cenie (pełne menu dnia 10-13 euro)
👉 majestatyczne, szerokie, oceaniczne plaże
👉 łagodny klimat – na wybrzeżu w lecie nikomu nie będzie za gorąco ani za zimno
Zainteresowany? Zapytaj o ofertę dla siebie!
Wstęp
Do północnej Portugalii i Hiszpanii miałem zamiar wybrać się już dawno. Tyle, że w lecie często loty tam były drogie, a wiosną czy jesienią nie jest zbyt ciepło. Stwierdziłem więc, że zamiast tłoczyć się nad drogim polskim morzem, gdzie być może można poczuć się „emocjonalnie” bezpiecznie, jeśli chodzi o koronawirusa, mimo że od dawna nikt nie przestrzega tam żadnych zasad, skorzystam z okazji, by zrealizować swój plan i wybiorę kierunek, gdzie mieszkańców nie ma zbyt wiele, a turystów nie ma praktycznie w ogóle. Bilety z Berlina (pisząc to zakaz lotów z Polski do Portugalii dalej obowiązuje) kupiłem w rewelacyjnej cenie, niższej chyba niż te spotykane w zimie – 220 zł od osoby w obie strony.
Dzień 1, 7 lipca 2020 r. – Porto
Po 6 rano wylecieliśmy z Berlina. Przed lotniskiem niespotykanie pusty parking, ludzi niewiele. Oprócz maseczek i dozowników do dezynfekcji nie ma żadnych dodatkowych uciążliwości. Mimo to kontrola bezpieczeństwa trochę trwała, ale to przez tylko dwie otwarte bramki.
Po 8 rano czasu lokalnego dolecieliśmy do Porto. Tutaj także pustawo. W kilka minut odebraliśmy auto, które zamiast zarezerwowanego Citroena C3 (lub podobnego) okazało się Seatem Aroną, czyli bardzo fajnym, małym suwem.
Chcąc szybko coś zjeść, odespać i zacząć zwiedzanie, zatrzymaliśmy się w McDonalds’ie. Oprócz nas momentami były 2-4 inne osoby. Obsługa na wejściu pilnuje założenia maseczki i prosi o dezynfekcję rąk. Po złożeniu zamówienia w samoobsługowym kiosku, dezynfekuje po nas ekran. I paradoksalnie to beztroska Polska zakazuje lotów do Portugalii…
Pokój jeszcze nie był gotowy, więc trochę pospacerowaliśmy. Pani sprzątająca i jednocześnie obsługująca nasz pensjonat ubrana była w długi foliowy płaszcz i maseczkę.
Porto jest piękne. Dużo ładniejsze niż się spodziewałem. Naszą percepcję dodatkowo podbił jeszcze obiad (i moje ulubione vino verde), który zjedliśmy po drzemce. Tuż nad rzeką Duero, nad główną promenadą, tyle że kilkadziesiąt metrów dalej w bocznej uliczce, w rodzinnym barze: Escondidinho do Barredo. Tej nazwy nawet nie zobaczymy na szyldzie, musimy rozpoznać lokal po zdjęciach z Map Google (które jak zwykle spisały się świetnie w tej podróży). Myśleliśmy, że te 2 stoliki przed lokalem, z których jeden był zajęty, to ogródek restauracji, ale okazało się, że to mieszkańcy wystawili je sobie przed dom. Mimo to, zapytani czy to miejsce jest wolne, zapytali właścicieli restauracji, czy możemy tam usiąść! Restauracja wolała nas jednak w środku. 😊
Marynowana sardynka, kotleciki z dorsza i krewetki, kawałki smażonego dorsza, dorsz w tempurze i sałatka z ośmiornicy. Na zdjęciach nie wygląda aż tak zachęcająco, ale smakowało wyśmienicie. Do tego karafka wina verde. Wszystko 23 euro, na 2 osoby. Porównując ogólnie z Europą Zachodnią, to taka cena na 1 osobę przy tej jakości (wystroju może mniej) byłaby do przyjęcia.
Wino verde, dosłownie „zielone” produkowane jest jedynie w Portugalii. Za pobliską granicą hiszpańską już go nie spotkamy w restauracji. Jest to bardzo młode, delikatne, gazowane wino o zawartości alkoholu zazwyczaj 9-10%. Podobne do prosecco. W Polsce najtaniej można kupić je w… Biedronce. Niestety tylko latem. Najbardziej polecam Levity (bardziej wyraziste) i Gazelę (zupełnie delikatne; tu jej reklamy są nawet na lotnisku), oba po 17 zł za butelkę.
Po obiedzie przeszliśmy się wzdłuż rzeki w stronę wyżej położonych części miasta, w tym ogrodów Jardins do Palácio de Cristal. Zatrzymując się na kawę (1,2 euro) tuż przy naszym stoliku przejechał turystyczny tramwaj, ciekawa atrakcja.
Dzień 2, 8 lipca 2020 r. – Dolina Duero, Sabrosa, Guimaraes
O umówionej godzinie dostaliśmy śniadanie do pokoju. Typowo portugalskie. Chyba żadne na świecie nie może konkurować z dobrym śniadaniem polskim, ale na potrzeby zwiedzania i odroczenia potrzeby zjedzenia obiadu przynajmniej na 3 godziny, wystarczające. 😊
Wyruszyliśmy do Doliny Duero. Dużo winnic, gór i widoków. Wycieczka typowo samochodowa, dużo do przejechania, więc jeśli kogoś to męczy, uważam że tę część można sobie podarować o ile nie chce się zwiedzać winnic.
Zatrzymaliśmy się na chwilę w miejscowości Sabrosa, w której stoi dom Ferdynanda Magellana.
Na pewno nie można podarować sobie Guimaraes. Niesamowite miasteczko ze starym miastem, gdzie czas się zatrzymał. I nie jest rozdeptywane przez turystów ani zaśmiecone sklepami z magnesami.
Szukając dobrej, i oczywiście niedrogiej restauracji, okazało się, że jest tuż przy naszym hotelu, prowadzona zresztą pod tą samą marką: Taberna Trovador. Od razu nie było stolików, więc zarezerwowaliśmy pierwszy wolny za 1,5 godziny, a w tym czasie zwiedziliśmy stare miasto. Jedzenie ponownie było wspaniałe. Sam chleb z oliwą i pastą rybną podany jako składnik coperto już był ucztą. Oliwa najwyższej jakości ze zdecydowanym smakiem oliwek. Później sałatka z surowego dorsza, nietypowy kotlet mięsny ze szpinakiem (a smakował jak rybny), skrzydełka ale nie z kurczaka, ponownie kotleciki z dorsza dwóch rodzajów. Do tego oczywiście wino verde i rachunek poniżej 30 euro za 2 osoby. Co ciekawe, w dobie koronawirusa menu jest przynoszone w formie kodu QR do zeskanowania i obejrzenia na telefonie. Świetny pomysł, szczególnie, że są tam zdjęcia, które często mówią dużo więcej niż menu po portugalsku. Bo nigdzie nie ma po angielsku. I to… jest dobry znak, że restauracja nie jest drogą podróbką lokalnej kuchni dla turystów.
Dzień 3, 9 lipca 2020 r. – Braga (i Bom Jesus do Monte), Viana do Castello, Praia da Arda
Po okrążeniu zamku w Guimares (pierwsze zdjęcie), pierwszym punktem tego dnia był kościół Bom Jesus do Monte na obrzeżach Bragi z charakterystycznymi schodami, które prowadzą do niego z dolnego miasta. Podobnie jak kolejka torowa.
Później spędziliśmy kilka godzin w mieście Braga. Dobrze i wegetariańsko zjedliśmy w Gosto Superior.
Kolejny przystanek to Viana do Castello, czyli znaleźliśmy się ponownie (prawie) nad oceanem. Tam z kolei zjedliśmy w lokalu absolutnie dla tubylców, gdzie bez rekomendacji z Map Google byśmy nie weszli: Casa Primavera – Taberna Soares. Także bardzo dobre owoce morza w świetnej cenie.
Przed drogą do Hiszpanii zatrzymaliśmy się na chwilę nad Praia da Arda. Przepiękna plaża. I ruszyliśmy w stronę Santiago de Compostella, gdzie mieliśmy zaplanowany nocleg. Po przekroczeniu granicy hiszpańskiej (brak granicy, żadnych kontroli ani tym bardziej formularzy) czas zmienił się o godzinę do przodu, czyli do takiego, jak mamy w Polsce. A czas słoneczny, naturalny dla tej części Hiszpanii jest wcześniejszy aż o 1,5 godziny wobec urzędowego. Więc o tyle później „niż powinno” wschodzi i zachodzi słońce. Stąd też przed 22 jeszcze widać słońce, a zupełnie ciemno robi się przed 23.
Dzień 4, 10 lipca 2020 r. – Santiago de Compostella, A Coruna
Rozpoczęliśmy zwiedzanie Santiago de Compostella, popularnego celu pielgrzymek. Za sprawą koronawirusa nie spotkaliśmy jednak pielgrzymów. Za to na głównym placu przed katedrą odbywał się strajk, którego uczestnicy domagali się pomocy ekonomicznej państwa, jako że zakazano im pracować.
Katedra częściowo była w remoncie, więc i zewnątrz i wewnątrz nie mogła zaprezentować się w pełnej okazałości. Odwiedziliśmy także targ z owocami morza, mięsem, warzywami, przyprawami.
Zjedliśmy w Restaurante El Bombero. Menu kelner pokazuje, można zrobić sobie zdjęcie i się zastanowić. Małże lub kalmary na pierwsze, ośmiornica po galicyjsku (w oliwie i ze słodką papryką) na drugie i niesamowity deser. Kozi ser z… marmoladą, świetne połączenie, ale jeszcze lepsze było schłodzone, fermentujące kozie mleko (lekko gazowane) z miodem. Prawdziwym miodem, pachnącym i smakującym kwiatami. Niesamowity smak po pomieszaniu. Do tego oczywiście wino. 15 euro od osoby.
Pojechaliśmy do A Coruna. Miasto nie jest wyjątkowo atrakcyjne i w przewodniki Michelin ma 1 na 3 gwiazdki, ale wybrałem to miejsce na nocleg ze względów logistycznych. Chcieliśmy się przemieścić już poza Santiago, ale jednocześnie nie za daleko. A Coruna okazała się całkiem przyjemna. Na półwyspie, do którego prowadzi przesmyk z miasta, znajduje się latarnia morska i bardzo ładna plaża. Mieszkać w dużym mieście z takim widokiem i blisko plaży – świetne połączenie. Stare miasto, choć to chyba zbyt dużo powiedziane, okazało się także całkiem urocze, szczególnie wieczorem. I bardzo żywe.
Dzień 5, 11 lipca 2020 r. – Playa As Catedrais, Playa del Silencio, Cabo Vidio
Śniadanie po raz kolejny pokazało nam, że Hiszpanie tego posiłku nie doceniają. Tym razem śniadania nie było w cenie, więc nie można tłumaczyć oszczędnością tego, że jedyne co można było zjeść rano w restauracji prowadzonej przez właścicieli to słodkości lub tostada. Czyli grzanka np. z pomidorami w oliwie. Dobre, ale mało.
Wyruszyliśmy w kierunku północnego wybrzeża Hiszpanii. Przejeżdżaliśmy przez mgliste góry, gdzie temperatura spadała nawet do 13 stopni. Po dojechaniu na wybrzeże, zjedliśmy w BAR RESTAURANTE O VENDAVAL. Jedno z tańszych i bogatszych menu dnia, 10 euro za dużą wazę zupy, danie główne, deser wielkości trzech porcji i wino.
Następnie przeszliśmy się po słynnej plaży Playa As Catedrais z niesamowitymi formacjami skalnymi. Co ciekawe, należało zarejestrować swój wstęp na plażę przez stronę internetową i otrzymać QR. Całe szczęście tego dnia było wolnych jeszcze kilka tysięcy wejść. 😊 To chyba nie przez koronawirusa. To po co? Wątpię, by normalnie przyjeżdżały tu niezliczone tłumy.
Kolejną plażą na trasie była Playa del Silencio. Do niej już nie schodziliśmy, zadowoliliśmy się widokami z góry. Niebo było zachmurzone, ale ludzie normalnie plażowali. Niżej, na plaży, nawet przy 20 stopniach, ma się wrażenie, że ciepło bije od chmury. Zupełnie inne odczucie niż nasze 20 stopni.
Następnie pojechaliśmy na przylądek Cabo Vidio z latarnią morską. I ostatecznie dojechaliśmy do naszego zabytkowego hotelu w miasteczku Pravia. 15 minut od plaży, dużego wyboru w rozsądnych cenach za bardzo nie było. W tym regionie raczej nie można liczyć na hotel tuż przy plaży, jest ich ogólnie mało i tuż przy plażach, całe szczęście, niedużo się buduje.
Dzień 6-7, 12-13 lipca 2020 r. – Playa Veneiro
Dzień spędziliśmy na tej przepięknej, kameralnej plaży. Obok jest dużo tłoczniejsza (szczególnie w weekend) Playa de Aguilar. Tam widzieliśmy chyba największe skupisko ludzi w trakcie całej podróży. Zaparkować prosto nie było, ale w końcu się udało.
Dzień 8, 14 lipca 2020 r. – Oviedo
Czas zmienić hotel. Polecam ten zabieg nawet w wypadku wycieczek stacjonarnych na większych wyspach i w rozleglejszych regionach. Po drodze zwiedziliśmy Oviedo, stolicę Asturii.
Zjedliśmy w Vinoteo · La Fabada Asturiana en Oviedo. Ta fasolka po bretońsku to słynna fabada asturiana.
Przyjechaliśmy do hotelu w Lastres. W samym starym mieście, z widokiem na ocean, góry i stare miasto. Także z pokoju. Więcej chyba nie można oczekiwać. Do tego formuła HB, czyli 2 posiłków dziennie wyglądała tak, jakbym życzył sobie zawsze. Śniadanie było zwykłe, serwowane (do wyboru bez limitu z menu), ale obiadokolacje typowo restauracyjne. 2-3 dania pierwsze, drugie, deser i wino. I to wszystko w ogródku ze wspaniałym widokiem.
Dzień 9, 15 lipca 2020 r. – Playa del Gulpiyuri, Playa de Cuevas del Mar
Dzień plażowy z obiadem pomiędzy.
Plaża Gulpiyuri jest o tyle ciekawa, że nie ma widocznego dostępu do oceanu. Woda wpływa do niej tunelem, biegnącym pomiędzy skałami. Do otwartego morza jest kilkadziesiąt metrów. Przy pochmurnym niebie i 20 stopniach spokojnie można było się rozebrać. Chmury mocno grzały.
Zjedliśmy w Bar La Central w miejscowości Nueva. Wyjątkowo w menu dnia nie było pierwszego dania, ale drugie było bardzo duże. Deser, wino, kawa. 13 euro od osoby.
Resztę dnia spędziliśmy na Playa de Cuevas del Mar.
Dzień 10, 16 lipca 2020 r. – Playa de Borizo, Playa de Torimbia
Podobnie, dzień plażowy z obiadem pomiędzy. 😊
Oto Playa de Troenzo na pierwszych zdjęciach, a następnie Playa de Borizo.
Obiad zjedliśmy w Restaurante Leypon w miejscowości Posada. Menu dnia 10 euro.
Resztę dnia spędziliśmy na Playa de Torimbia i była to najwspanialsza plaża podczas całego pobytu. Parkuje się wysoko i idzie się 30 minut, ale plaża jest tak piękna, że w ogóle nie czuć upływającego czasu. Droga ma bardzo mały spadek, dopiero pod koniec jest bardziej stroma. Jest tam nawet bar z toaletą, z której można bezpłatnie korzystać nie będąc klientem. Tak, zapytałem ile należy zapłacić – nic. A u nas wykrzykniki, że toaleta dla nie-klientów za 5-20 zł. 😊 Część tekstylna miesza się z naturystyczną.
Dzień 11, 17 lipca 2020 r. – Santillana de Mar, Playa de Ballota
Pojechaliśmy do Santillana de Mar, już w innym regionie Hiszpanii, czyli nie Asturii, a Kantabrii. To urocze miasteczko, składające się w zasadzie z dwóch równoległych ulic, które można przejść jako pętlę w kilkadziesiąt minut.
Zjedliśmy w Meson – restaurant El Ojancano. Pierwsze danie to pasta z ryb/smażone krewetki, a drugie to morszczuk w sosie pomidorowo-rybnym (świetny) i dorsz w mniej charakterystycznym sosie.
Resztą dnia spędziliśmy na Playa de Ballota, drugiej najpiękniejszej zaraz po Torimbie. Od samochodu szło się tylko kilka minut.
Dzień 12, 18 lipca 2020 – powrót do Porto przez Leon
Pora wracać. Do lotniska w Porto mieliśmy 550 km, ale dzięki świetnym autostradom, w tym kilkukilometrowym tunelom przez wysokie góry, oznacza to tylko 5 godzin jazdy. Po drodze zatrzymaliśmy się w Leon, w regionie Kastylia-Leon.
I wieczorem dojechaliśmy do Porto. Właścicielka niezwykle klimatycznego pensjonat zapytana o polecenie czegoś dobrego i niedrogiego w okolicy poleciła pewną restaurację, ale nie będę jej polecał. Najdroższy i choć „w porządku”, to jednak najgorszy ze wszystkich posiłków. A niby bardzo „lokalne”.
Dzień 13, 19 lipca 2020 – wylot do Berlina
Po godzinie 9 wylecieliśmy do Berlina. Oddanie samochodu i kontrola bezpieczeństwa poszły dużo sprawniej i sympatyczniej niż w Berlinie.
Podsumowując, gorąco polecam północną Portugalię i Hiszpanię. Przewyższyła moje oczekiwania. Spokój, przestrzeń, brak turystów, wspaniałe zabytki, przepyszna kuchnia w cenach, na które można sobie pozwolić, przemili mieszkańcy, łagodny klimat. Życzyłbym sobie, by tak wyglądało podróżowanie wszędzie.