👉 pełne życia stare miasto w Cagliari
👉 luksusowe miasteczko portowe Porto Cervo
👉 zabytkowe Alghero z portem i twierdzą
👉 kilometrowe, puste plaże Costa Rei
Zainteresowany? Zapytaj o ofertę dla siebie!
Po podróży samochodem do Berlina i 2,5 godzinach lotu wylądowaliśmy w Olbii, północno-wschodniej części Sardynii. Wyjątkowo zielonej, ciepłej, ale tego dnia pochmurnej. Standardowo skierowaliśmy się do wypożyczalni po odbiór samochodu. Tam, jak zazwyczaj, musieliśmy odeprzeć sprytne próby wciśnięcia nam dodatkowego ubezpieczenia, przedstawionego nie jako propozycja, tylko po prostu fakt – 450 euro blokujemy na karcie kredytowej jako depozyt a 128 euro pobieramy. A za co te 128 euro, czyli prawie drugie tyle, ile już zapłaciliśmy za samochód? Za obniżenie udziału własnego (górnej granicy odpowiedzialności za samochód) z 1000 euro, czyli o 550 euro. Doliczając koszt tego ubezpieczenia, gdybyśmy faktycznie uszkodzili samochód na kwotę 1000 euro lub więcej, to ostatecznie i tak zapłacimy 578 euro, zamiast 1000 euro. Warto więc płacić 128 euro za obniżenie odpowiedzialności faktycznie o 422 euro? Czy uszkodzenia samochodu i to powyżej 578 euro zdarzają się nam średnio co 3. wypożyczenie? Jak zawsze odmówiliśmy, na czym od lat wychodzimy bardzo dobrze. Otrzymaliśmy kluczyki od nowego Fiata 500L (taki nowy SUV, nie ta biedronka!) z przebiegiem 250 km. Szybkie zakupy, pół godziny drogi wzdłuż wybrzeża i znaleźliśmy się w San Teodoro, wypoczynkowej miejscowości, gdzie znajdował się nasz dom na kolejne 3 noce. Dzień zakończyliśmy spacerem brzegiem morza przy zachodzącym słońcu i kolacją ze świeżymi, zebranymi kilka godzin temu małżami na tarasie wypełnionym zapachem śródziemnomorskiej roślinności i cykaniem świerszczy.
Kolejnego dnia, po śniadaniu na tarasie rozgrzewanym przez podnoszące się słońce, wyruszyliśmy na północ, zahaczając o Olbię, Golfo Aranci, Porto Cervo i Santa Teresa Gallura. Porto Cervo to najekskluzywniejsza miejscowość na Costa Smeralda (Szmaragdowym Wybrzeżu), na którym wypoczywa m.in. Silvio Berlusconi. Do tamtejszej mariny przybijają ekskluzywne jachty, a w ciekawie zaprojektowanym i wtopionym w otoczenie centrum handlowym – pastelowo otynkowanych sklepach, ciągnących się wzdłuż wąskich uliczek na wolnym powietrzu, takich jak Prada czy Jean Louis Vuitton zakupy robią najbogatsi.
Po dalszej drodze wzdłuż wybrzeża, na której spotkaliśmy sympatycznego żółwia, dotarliśmy do Santa Teresa. To najbardziej wysunięta na północ miejscowość Sardynii. Z przylądka Capo Testa, otoczonego ogromnymi, granitowymi blokami oblewanymi przez spienione fale rozpościerają się widoki na oddaloną o kilkanaście kilometrów Korsykę, skąd przychodzą smsy „Witamy we Francji, ceny połączeń…”. Do domu wróciliśmy inną drogą, przez kręte górskie drogi, wśród ciszy i zieleni skąpanej w zachodzącym słońcu.
Trzeci dzień rozpoczęliśmy od wypoczynku na jednej z ładniejszych, odludnej i trudno dostępnej plaży Berchida, a skończyliśmy przy Cala Gononne, miejscowości wciśniętej między wysokie góry i morze. Naszym celem była grota Bue Marino, ale jak się okazało, w tak niskim sezonie ostatnie wejście odbywa się o 13. Szkoda.
Czwarty dzień to dzień przeprowadzki, z północy na południe przez zachodnie wybrzeże. Zatrzymaliśmy się w Sassari – drugim największym mieście na wyspie z typowo śródziemnomorskim starym miastem z wąskimi, odrapanymi uliczkami i Alghero – bardzo klimatycznym, portowym miastem z murami obronnymi ciągnącymi się wzdłuż morza. Z Alghero 50 km na południe przejechaliśmy malowniczą drogą, miejscami krętą i wznoszącą się wysoko ponad poziom morza, wzdłuż którego biegła. Mimo ambicji, czas gonił i dalszą część długiej trasy do Costa Rei na południowym-wschodzie pokonaliśmy autostradą, by zdążyć odebrać klucze do nowego domu.
Piątego dnia z Costa Rei, bardzo spokojnej miejscowości wypoczynkowej, gdzie osiedliśmy na kolejne 3 dni, brzegiem błękitnego bądź turkusowego morza ruszyliśmy na południe. Przed dotarciem do stolicy Cagliari, zatrzymaliśmy się na plaży przy przylądku Capo Carbonara.
Cagliari okazało się najciekawszym, bardzo urokliwym miastem, gdzie już przy porcie przybywającym do niego jachtom prezentują się kolorowe, eleganckie kamienice. Między nie wciśnięte są wąskie, piesze uliczki z restauracjami i suszącym się praniem, prowadzące w górę miasta, leżącego aż na 7 wzgórzach. Po dotarciu „na szczyt” starego miasta można obserwować je i morze ze strategicznej pozycji.
W dniu powrotu w stronę lotniska, czyli na północ, tym razem wschodnim wybrzeżem, przejechaliśmy przez Park Narodowy Golfo di Orosei, drogą wznoszącą się nawet na wysokość 1000 m n.p.m., a później łapaliśmy ostatnie promienie zachodzącego słońca na plażach w Cala Liberotto i La Caleta. Na pożegnalną kolację zjedliśmy makaron z tuńczykiem i kaparami, popijając białym, wytrawnym winem.