Sycylia

👉 niezwykle klimatyczna, zabytkowa Taormina
👉 wulkan Etna
👉 kamienne miasteczko Erice
👉 rezerwat przyrody Zingaro z pieszą trasą wzdłuż wybrzeża
👉 klasztorne Monreale
👉 pełne kościołów Palermo

Zainteresowany? Zapytaj o ofertę dla siebie!

 

[WSTĘP – można pominąć 🙂 ]
Podróż na Sycylię zaczęła się wcześnie rano. Po dwóch godzinach drogi dotarliśmy na lotnisko w Katowicach, skąd polecieliśmy do Rzymu – bo z przesiadką było taniej. Rzym Fiumicino okazał się dużym, światowym (linie z całego świata), ale dość przyjemnym lotniskiem, idealnym na przesiadki tanimi liniami. O ile tylko nie nadawało się bagażu głównego (nigdy go nie dokupuję), po kilku minutach od wyjścia z samolotu, bez przechodzenia ponownej kontroli bezpieczeństwa, można było znaleźć się pod właściwym gatem i oczekiwać na kolejny lot. Z powodu upałów (klimatyzacja w różnych częściach działała różnie, czasem za słabo) lotnisko dostarczyło bezpłatną, butelkowaną wodę. Miłe, bo wszędzie półlitrowa woda kosztuje ponad 2 euro, a przez kilka godzin oczekiwania wypiliśmy ich wiele.

Po godzinie 20 wylądowaliśmy w Katanii. Standardowo skierowaliśmy się do wypożyczalni po odbiór zarezerwowanego samochodu. Gorąco, kolejka, jeden pracownik. W końcu przyszła nasza kolej. I tak samo jak zawsze, standardowo, pracownik na wszelkie możliwe sposoby próbował sprzedać nam dodatkowe ubezpieczenie, znoszące udział własny (to maksymalna odpowiedzialność za samochód) w wysokości 1200 euro. Za prawie drugie tyle, ile zapłaciliśmy za sam samochód – ponad 200 euro. Czyli żeby się to opłacało, co szóste wypożyczenie trzeba by uszkodzić auto na kwotę pełnej wysokości udziału własnego lub wyższą. Jak zawsze odmówiłem wzięcia udziału w tym zakładzie z ujemną wartością oczekiwaną (każde ubezpieczenie jest takim zakładem, tzn. mniej „uczciwym” niż gra w orła i reszkę z równą kwotą wygranej lub straty, bo ubezpieczyciel musi zarobić) i wybrałem zaryzykowanie poniesienia straty z przedziału 0 – 1200 euro z małym prawdopodobieństwem zamiast poniesienia pewnej straty ponad 200 euro. Pracownik zobaczył, że nie robią na mnie wrażenia jego „dobre rady”: jak łatwo coś uszkodzić, jak restrykcyjnie podchodzi się teraz do rys (wcześniej uznawali powyżej 5 cm, teraz od 1 cm!), jakie niebezpieczeństwa wiążę się z tak wczesną godziną zwrotu samochodu (6:00; ktoś może obić drzwi na parkingu, a odbiór odbywa się później, już bez mojego udziału i możliwości „negocjacji”). I był sprytniejszy niż inni, poddający się ze zmieszaną miną, mówiącą „Sami chcecie kłopotów”. Zaproponował w cenie ubezpieczenia podwyższenie klasy samochodu do diesla oraz nawigację. Nawigację mam swoją, znacznie lepszą. A ile kosztuje samo podniesienie klasy osobno? 50 euro. Przeliczyłem biorąc pod uwagę trochę mniejsze spalanie diesla i niższą od benzyny o 20 eurocentów cenę oleju napędowego i ewentualna oszczędność byłaby dopiero powyżej 1800 km, a planowaliśmy zrobić mniej więcej tyle. Więc nie dając sobie sprzedać niczego (okropni klienci!), otrzymaliśmy kluczyki. „Radę” o restrykcyjnym podejściu do rys potraktowałem na wszelki wypadek poważnie i znalazłem 3 nieuwzględnione w protokole odbioru. Wróciłem do biura, znowu kolejka, po chwili pracownik zaznaczył w protokole co chciałem i wreszcie mogliśmy ruszyć. Po 3 godzinach drogi – niestety hotel był na drugim końcu wyspy, ale tańszy lot i tańszy samochód akurat na tym lotnisku zrekompensowały nam to z dużym naddatkiem – dotarliśmy do hotelu.

Koniec części I pod tytułem „Ekonomia turystyki, teoria gier i zarządzanie ryzykiem”.

[KONIEC WSTĘPU]

2 dni spędziliśmy na hotelowej plaży, odpoczywając po podróży i przed wycieczkami w kolejnych dniach. Przylecieliśmy na 2 tygodnie, więc można było sobie pozwolić. Mimo, że nie jestem fanem hotelowych plaż, ta była naprawdę bardzo ładna, położona na terenie rezerwatu, a bezpłatne (teraz już płatne, obowiązkowo 21 euro za osobę za tydzień…) leżaki i przede wszystkim parasole uratowały nas przed palącym słońcem. Bez parasola nie było mowy o wytrzymaniu, o spalonej skórze nie wspominając.

 

Na pierwszą wycieczkę pojechaliśmy do Marsali, Trapani i Erice.

Marsala i Trapani to typowe śródziemnomorskie, włoskie miasta. Najlepiej oddadzą to zdjęcia.

Marsala

Trapani

Erice jest bardziej wyjątkowe. Położone jest na stromej górze, ponad 700 m n.p.m., z której rozpościerają się panoramiczne widoki na morze i całą wyspę. Istnieje od V w. p.n.e., ale zachowana zabudowa pochodzi z XIV i XV w. Spacer wśród wąskich, zacienionych uliczek i kilkusetletnich, kamiennych budynków przy orzeźwiającym, nieco chłodniejszym ze względu na wysokość wietrze był najpiękniejszym doświadczeniem tego dnia.

 

Na drugą wycieczkę pojechaliśmy do Rezerwatu Zingaro. Sam rezerwat jest wyłączony z ruchu i jedyną metodą jest przejście 7 km wzdłuż morza w jedną stronę (a co potem, jak auto zostało na parkingu?), co przy prawie 40 stopniach nie było zachęcającą propozycją, dlatego zobaczyliśmy wszystko dokoła na równie ładnym półwyspie, na którym się znajdował – m.in. Scopello i San Vito lo Capo.

 

Na trzecią wycieczkę pojechaliśmy do Monreale, znanego głównie z zespołu klasztornego i następnie do stolicy Sycylii.

Monreale

Palermo okazało się trochę rozczarowujące. Poza skupiskiem kościołów przy jednym ze skrzyżowań (Quatro Canti), „Fontanną wstydu”, będącymi głównymi atrakcjami nie zobaczyliśmy tam nic szczególnie ciekawego. Jednym z przyjemniejszych momentów była chwila w kawiarni na cafe freddo, wypite pod samym klimatyzatorem. To kawa mrożona, dosłownie. Nie zmiksowane: woda, lód, mleko, kawa rozpuszczalna, tylko zwykła, mocna i słodka kawa – zamrożona i zeskrobana. Bardzo dobre. Pod koniec zwiedzania, dalej pragnąc orzeźwienia doszliśmy do morza, gdzie było trochę cienia rzucanego przez zieleń, a następnie do portu. Inna droga powrotna, już nie przez góry i Monreale, tylko autostrada biegnąca przez kilkadziesiąt kilometrów wzdłuż wybrzeża i pasm górskich sama w sobie była atrakcją.

 

Na czwartą wycieczkę pojechaliśmy na Etnę – najwyższy wulkan w Europie i do Taorminy – najładniejszego miasta na wyspie.

Po drodze do Etny zahaczyliśmy o górskie miasto Enna, które okazało się raczej przeciętne. Ale przynajmniej był pretekst do półgodzinnego odpoczynku i wypicia cafe freddo.

Enna

W miarę zbliżania się do Etny, z autostrady było ją coraz wyraźniej widać – zza chmur. Oby niczego nie popsuły. W pewnym momencie zjechaliśmy z autostrady prowadzącej do Katanii i lokalnymi drogami zaczęliśmy się wspinać coraz wyżej wulkanu.

W końcu roślinność wzdłuż drogi ustąpiła zastygłej lawie i innym produktom wybuchu wulkanu. Kosmiczny krajobraz, lubię takie. Droga zaprowadziła nas na wysokość prawie 2000 m n.p.m. Temperatura: 30 stopni. A wydawało się tak przyjemnie „letnio”. Przeszliśmy się wokół jednego z kraterów.

Etna

Następnie zjechaliśmy z powrotem do poziomu morza, w stronę Taorminy. Najładniejszego miasteczka na Sycylii, położonego dość wysoko, a jednocześnie tuż przy morzu, ze wspaniałym widokiem na wybrzeże. Wszędzie zakazy parkowania, bez szczególnego uzasadnienia, chyba tylko po to, by móc zarabiać na parkingach. Oprócz tego, że parking był nieprzyjemnie drogi, sam wjazd po „ślimaku” na ostatnie piętro dostarczył trochę adrenaliny – był niesamowicie wąski. Mieliśmy Nissana Micrę, ale innym autem… Ściany było mocno odrapane.

Taormina to niesamowicie malownicze miasto. Klimatyczne uliczki z butikami, wspaniałe widoki, teatr grecki, w którym do dzisiaj mają miejsce różne wydarzenia kulturalne… Świetny wieczór.

 

Ostatnią nie tyle wycieczką, co obiektem zwiedzania był Park Archeologiczny Selinunte kilka kilometrów od naszego hotelu. Na terenie kilkudziesięciu hektarów zachowały się ruiny starożytnego miasta. Poniżej najlepiej zachowany obiekt, reszta była w średnim stanie.

Po 2 ostatnich dniach spędzonych na plaży, ponownie przez Rzym wróciliśmy do Katowic, gdzie także przywitał nas upał, tylko trochę lżejszy.

Sycylia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *