Chorwacja, Bośnia i Hercegowina, Czarnogóra

To faktycznie dziwne, ale odwiedziłem Chorwację dopiero jako 49. kraj na mojej liście. Wszystko przez to, że nie trafił mi się żaden atrakcyjnie tani lot, który byłby impulsem do tego, a poza tym do Chorwacji można pojechać własnym samochodem, bez większego planowania, w każdej chwili. Zawsze. Dlatego nie byłem jeszcze nigdy. 🙂 Zaletą własnego transportu jest przede wszystkim posiadanie na miejscu samochodu (dla mnie to podstawa) bez kosztów wypożyczenia, i przynajmniej w naszym przypadku, z instalacją gazową, ponieważ wolimy inwestować w podróże, wspomnienia, przeżycia, a nie w reakcję spalania benzyny. Nie chciałbym oczywiście urazić osób, które wybierają to drugie, szczególnie ze względów ideologicznych. 🙂

Trochę przestraszyły nas informacje z forów miłośników Chorwacji co do dostępności gazu, na trasie do niej i w sąsiednich krajach, mapy stacji z LPG do ściągnięcia, planowanie tankowań na trasie…, ale jak się okazało – nie było z tym w żadnym z odwiedzonych krajów problemów. Tylko w Austrii nie dało się zatankować, ale po tankowaniu w Czechach nie trzeba było. Uwielbiam niektóre porady „podróżnych”, przy których najprostsze czynności urastają do rangi palących problemów.

Nigdy nie byłem jeszcze tak daleko inaczej niż samolotem. Poza przygotowaniem samochodu do dłuższej trasy i nawigacji trzeba było pomyśleć o winietach, które niestety obowiązują w krajach tranzytowych (Czechy, Austria, Słowenia – tam uniknęliśmy, powrót przez Węgry). Ponieważ w drogę wyruszaliśmy w nocy, chcąc uniknąć problemów z kupnem ich po drodze (zamknięte, w wyższej cenie niż nominalna, nie ma tygodniowej itp.), kupiłem je w Polskim Związku Motorowym na Niskich Łąkach we Wrocławiu. Pośrednictwo drogie, bo ok. 20 zł za każdą winietę, ale daje pewien mentalny luksus i oszczędność czasu po drodze.

Druga sprawa, która wynikła dopiero 2 dni przed wyjazdem – Zielona Karta, czyli komunistyczny przeżytek, międzynarodowe zaświadczenie o polisie OC, wymagane w Bośni i Hercegowinie oraz Czarnogórze, które zamierzaliśmy odwiedzić. A nawet gdybyśmy nie zamierzali, to żeby dojechać do Dubrownika, miasta w Chorwacji, w Unii Europejskiej, i tak trzeba przejechać przez Bośnię i Hercegowinę, która w UE nie jest i jeszcze wymaga Zielonej Karty… Kupno na granicy to około 15-20 euro. A Zielona Karta jako dodatek do polskiej polisy OC jest za darmo bądź za drobną opłatą typu 20 zł.

Wtorek, 23 sierpnia 2016

Mogę polecić trasę z Wrocławia na południe Chorwacji, której nie podpowiada żadna nawigacja ani Mapy Google. Dlatego też warto nastawiać nawigację odcinkami, nie od razu całą trasę, np. do Boboszowa, później do Spielfeldu, później do Zagrzebia itp.

Z Wrocławia drogą krajową nr 8 przez Kłodzko do przejścia granicznego w Boboszowie, nie A4 przez Katowice. W okolicach granicy, szczególnie po stronie czeskiej jest wprawdzie ok. 30 km górskich dróg i zakrętów, ale ostatecznie oszczędza się ok. 100 km drogi, unika opłat i ewentualnych korków na A4. Czasowo wychodzi podobnie. Stamtąd na Ołomuniec, później Brno, Wiedeń i zjazd ostatnim węzłem w Austrii przed Słowenią – Spielfeld. Autostrady w Słowenii wymagają winiety, a granica jest właśnie na autostradzie, więc teoretycznie możemy od razu zostać ukarani za jej brak, jeśli chcemy ją kupić już w Słowenii. Przed przekroczeniem granicy warto więc nastawić nawigację na Ptuj i omijanie dróg płatnych. Trochę drogi z ładnymi widokami przez spokojne wsie i zaoszczędziliśmy 15 euro za winietę na 30 km autostrady. Stamtąd nastawiamy Zagrzeb i odznaczamy już unikanie dróg płatnych.

Do Zagrzebia dojechaliśmy po 10 rano. Kilka godzin snu i późnym popołudniem wyszliśmy zwiedzać. Wybrałem taki apartament, żeby można było na pieszo dostać się do starego miasta i co bardziej istotne – z prywatnym, bezpłatnym parkingiem w bramie. W pierwszej strefie parkowania w Zagrzebiu cała doba parkowania na ulicy kosztuje 60 zł.

Zagrzeb okazał się bardzo ładnym miastem, powyżej oczekiwań, niezbyt wygórowanych przez to, że właściwie nic się o nim nie wiedziało i nie słyszało.

 

Czwartek, 25 sierpnia 2016 r.

Po śniadaniu, po drodze do naszej docelowej miejscowości Promajna blisko Makarskiej, wyruszyliśmy w stronę Plitvickich Jezior. Powrót zaplanowaliśmy inną drogą, więc była to jedyna sensowna okazja.

Bilety wstępu są drogie, prawie 110 zł za normalny i 70 zł za ulgowy, ale tego nie można nie zobaczyć. Zgodnie z informacjami znalezionymi na różnych blogach w internecie, wybraliśmy północne wejście nr 1, które jest bliżej najpiękniejszych części parku i dopasowaną do naszych potrzeb (zobaczyć dość dużo, ale nie obchodzić dookoła większych, dość przeciętnych jezior) trasę B.

Około 23 dojechaliśmy do Promajny, gdzie zaplanowaliśmy kolejne 7 noclegów. Nie widzieliśmy za dużo, a rano obudził nas taki widok z okna.

Kolejnego dnia poszliśmy na plażę, w tej, jak to określili znajomi, będący częściową inspiracją tego wyjazdu (przyjechali kilka dni po nas), wiosce rybackiej i trochę się zniesmaczyliśmy. Kamienistej plaży spodziewał się każdy, ale takiego słowiańskiego mrowiska, ręcznika przy ręczniku metr od siebie i głośnych animacji organizowanych przez restaurację na plaży, już nie. Całe szczęście w kolejnych dniach staranniej, jeszcze w apartamencie, z użyciem internetu, wybierałem najpiękniejsze plaże. 🙂

Niedziela, 28 sierpnia 2016 r.

Po plażowaniu, wieczorem tego dnia wybraliśmy się do Splitu. Piękne, antyczne, kamienne miasto przy samym morzu. Spędzając tam czas w jednym z lokali ze świetnym klimatem można poczuć, że się żyje.

Wtorek, 30 sierpnia 2016 r.

Tego dnia wybraliśmy się na całodzienną wycieczkę do Bośni i Hercegowiny.

Pierwszym punktem był Pocitelj, niewielkie miasto o tureckim klimacie nad rzeką Neretwą. Jeszcze kilkanaście lat temu doszczętnie zniszczone, dziś odbudowane bez utraty uroku.

Następnie pojechaliśmy do klasztoru derwiszów w Blagaju, położonego u źródła rzeki i tuż przy, a nawet pod urwistą skałą. Bardzo klimatyczne miejsce.

Ostatnim miejscem, do którego dojechaliśmy już po zachodzie słońca (któremu towarzyszyły nawoływania z meczetów), był Mostar. Znany głównie ze Starego Mostu, mającego 500 lat i pięknego, zabytkowego centrum. Sam most jest dość stromy, a idealnie wypolerowane butami turystów kamienie są tak śliskie, że zrobiono poprzeczne „krawężniki” od jednej strony mostu do drugiej, żeby z niego nie zjechać. Z obsługą w barze z piwem czy lodziarni bez problemu można dogadać się po polsku. Nie sądziłem, że turystyczna obecność Polaków na Bałkanach zaznaczy się aż tak mocno. W końcu co 3-4 samochód na wybrzeżu w Chorwacji ma polskie rejestracje.

Czwartek, 1 września 2016 r.

Dzień wyjazdu z Promajny, drogi dalej. Około południa w pełni słońca spadł gęsty deszcz przyniesiony przez chmury, które przedarły się nad wysoką na ponad 1500 m stromą górą, która górowała nad całym wybrzeżem, znajdując się jednocześnie zaledwie kilka kilometrów od morza.

Wyruszyliśmy w kierunku Dubrownika. Jak pisałem wcześniej, przez Bośnię i Hercegowinę, która ma ok. 20-kilometrowy pas wybrzeża. Jedyny kurort BiH, Neum, z niższymi cenami niż w Chorwacji, nie spodobał mi się. W tym miejscu morze wygląda jak jezioro, jest wyjątkowo ograniczone górami, a domki nastawiane jeden na drugim (w Chorwacji akurat też tak często jest).

Ogólnie mam wrażenie, że gdyby zrobić bazę wszystkich miejsc i kwater w Chorwacji, a następnie wylosować jakąś kwaterę, to jej miejsce byłoby nieciekawe. Apartamenty są ogólnie wszędzie, prawie wszystko jest na wynajem. Żyje się głównie z turystów. Ale niestety wiele z nich jest przy ruchliwej ulicy, w gęstej zabudowie, w hałaśliwym kurorcie typu Makarska. Co wiąże się też z zatłoczoną i przeciętną plażą. Chorwację mogę polecić, ale należy starannie wybrać gdzie się będzie mieszkać.

Dojechaliśmy do Dubrownika. Parkowanie na ulicy 25 zł za godzinę, aż do nocy. Pojechaliśmy więc trochę poza centrum, zaparkowaliśmy bezpłatnie i podjechaliśmy 2 przystanki autobusem. Bilet jednorazowy 9 złotych… Chciałoby się zapytać, czy jesteśmy w… Nowym Jorku? Ale tam komunikacja nie jest taka droga. Na pewno nie są to ceny z tej części Europy.

Dubrownik zrobił na nas wrażenie, podobnie jak Split. Zastanawiając się kto mieszka w samym starym mieście, spotkaliśmy kilku mieszkańców, ale znacznie więcej tabliczek „Apartman” przy drzwiach. Zrozumiałe. Swoje mieszkanie można wynająć za bardzo konkretne pieniądze. Nawet, gdy ktoś się tu urodził, to koszt alternatywny mieszkania tu dalej (utracone korzyści z tego powodu) jest zbyt wysoki. Poza tym nie można dojechać autem, nie wiem jak daleko można je w ogóle zaparkować, dźwiganie zakupów w górę miasta (ok. 50 m różnicy poziomów) też po którymś razie odbiera czar mieszkania w kilkusetletnich murach.

Nocleg tego dnia zaplanowaliśmy już w Czarnogórze, w jednej z pierwszych miejscowości, Igalo. Podczas wieczornego spaceru promenadą po kolacji zobaczyliśmy, że cała plaża w tej miejscowości to dosłownie wylany beton. Trochę dramat.

Poniedziałek, 2 września 2016 r.

Zwiedzanie tego dnia rozpoczęliśmy od sąsiedniej miejscowości Herceg Novi.

Następnie ruszyliśmy brzegiem Zatoki Kotorskiej, jedynego, kilkuramiennego fiordu na wybrzeżu Adriatyku.

Po drodze zahaczyliśmy o niewielką, urokliwą miejscowość Perast.

Późnym popołudniem dotarliśmy do Kotoru. Stare Miasto położone było u podnóża góry, na którą wspinał się gruby, obronny mur. Wspaniały klimat, w stylu Splitu i Dubrownika, tylko ludzi mniej.

Już po zachodzie słońca dotarliśmy do miejscowości Svieti Stefan, znanej z małej wysepki połączonej niewielkim mostem z lądem. Znalazłem taką informację w przewodniku, ale pewnie jeszcze, gdy czytałem go w Polsce, więc na miejscu byłem zaskoczony. Zabytkowe stare miasto przerobiono na… hotel. Na wyspę nie ma wstępu. Mimo, że są tam miejsca publiczne, takie jak zabytkowy kościół itp. Tak jakby wrocławski Ostrów Tumski przerobić na hotel. Niesmak.

Przed 23 dojechaliśmy prawie na sam koniec Czarnogóry, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg, do najbardziej albańskiego miasta w Czarnogórze, Ulcinj. O godzinie 20, główna ulica prowadząca do starego miasta, na którego końcu, tuż przy morzu, był nasz apartament, zamienia się w ruchliwy deptak. Zakaz wjazdu. Czuć arabski chaos. Dużo aut, ciasne, niedoświetlone uliczki, po bokach głupio zaparkowane samochody z wieloma rysami. Znaleźliśmy w końcu miejsce jak najbliżej murów starego miasta, gdzie zaparkowaliśmy samochód. Jazda i parkowanie tutaj to zadanie dla naprawdę doświadczonego kierowcy, którym, nieskromnie się pochwalę, jestem :), ale też wyłącznie ludzi opanowanych. Pomyślałem o kilku osobach, które by tu zwariowały. Parkowanie było równoległe, przy murze, z koniecznym użyciem hamulca ręcznego, na stromym wzniesieniu, na słabo oświetlonej uliczce.

Przekroczyliśmy mury starego miasta, znaleźliśmy nasz apartament, zostawiliśmy rzeczy (wzięliśmy tylko to, co potrzebne na 1 noc) i poszliśmy coś zjeść do restauracji tuż obok apartamentu z pięknym widokiem na morze. Morze było ciemne jak atrament, ale skały ładnie podświetlone. Przy stole obok, oczywiście Polacy.

Wtorek, 3 września 2016 r.

Ta, ostatnia część podróży ma charakter prawie wyłącznie techniczny – po prostu wracamy. Mapy Google proponowały m.in. trasę taką samą, czyli przez Chorwację, co byłoby jednak nudne, a wręcz frustrujące – siedzieć tyle godzin w samochodzie i widzieć dokładnie to samo, co się widziało. Dlatego wybraliśmy trasę przez Serbię i Węgry. Znalazłem tani i dobry nocleg ze śniadaniem przy autostradzie pod Belgradem. Niezbyt daleko zajechaliśmy, bo 600 km, ale to 9 godzin drogi, więc czasowo połowa trasy.

Trasa przez Czarnogórę była wspaniała, przez góry, ale poprowadzona doliną rzeki o niesamowitym kolorze, która wyrzeźbiła piękny kanion, tak, że nie było ani wielu ostrych zakrętów ani dużej, odczuwalnej różnicy poziomów. Strome góry na lewo i prawo. A po prawej stronie, co jakiś czas „galeria” (czyli pół-tunel) pociągu, który przez większość trasy jeździł w tunelu w skale. Nie mogliśmy uwierzyć, że ktoś wpadł na pomysł poprowadzenia tutaj trasy kolejowej i zrealizował go.

Środa, 4 września 2016 r.

Widoki tego dnia były już typowe, znane nam z naszej części Europy – płasko i zielono. Do tego godzinna kolejka na granicy między Serbią a Węgrami (Unią Europejską), przed którą było obozowisko uchodźców. Po 2 w nocy dotarliśmy bezpiecznie do domu.

 

I tak skończyła się prawie 2-tygodniowa wycieczka. Jestem zadowolony z tego co zobaczyłem i pewnie jeszcze wrócę do Chorwacji tam, gdzie nie byłem, np. na północ i tam, gdzie nie dojechałem, czyli do Albanii, Macedonii, Serbia też pewnie zasługuje na więcej niż przejazd autostradą. 🙂 Główna porada dla wybierających się do Chorwacji – starannie wybrać miejscowość, apartament, sprawdzić okoliczne plaże, żeby poczuć się faktycznie jak nad Adriatykiem, a nie jak w Mielnie czy Władysławowie (dobór miejscowości nieprzypadkowy).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *