Lubelszczyzna

Czasem ludzie pytają mnie gdzie na świecie podobało mi się najbardziej. To dość typowe pytanie, na które jednak nie mogłem udzielić jednoznacznej odpowiedzi, bo wszędzie jest przecież inaczej i ciężko to porównywać. Jednak teraz już mogę powiedzieć: najbardziej na świecie podoba mi się Polska.

Oczywiście nie zaprzestanę z tego powodu podróżować po świecie. 🙂 Ale już od dawna ceniłem Polskę za różnorodność, bogactwo atrakcji wszelkiego rodzaju i świetny stosunek jakości do ceny. Od lat interesowały mnie także mniej oczywiste atrakcje Polski, takie jak Toruń, Łódź czy Katowice. Lubelszczyzna przebiła wszystko.

Na Lubelszczyznę „planowałem” wybrać się od kilku lat. To znaczy nie planowałem, bo skoro można tam dojechać autem, to można zrobić to w każdej chwili. Więc w praktyce, nie zrobi się tego wcale. Łatwiej dotrzeć na koniec świata, bo pojawi się impuls – lot w świetnej cenie – kilka minut i przesądzone, kupione, lecę. Lubelszczyzna niestety jest za daleko z Wrocławia, żeby pojechać tam spontanicznie tylko na weekend. Kiedy więc w sierpniu 2019 r. nie mogłem trafić na żadne last-minute, a do samodzielnie zaplanowanego wyjazdu do Kalabrii (tutaj jest relacja z Kalabrii) zostało jeszcze trochę czasu – zdecydowałem się na Lubelszczyznę. I był to świetny wybór. Dużo lepszy niż polskie morze. Choć je także bardzo lubię.

Dzień 1, 5 sierpnia 2019 r.

Ten dzień spędziliśmy głównie w drodze. Pierwszym punktem trasy, na obiad (U kucharzy), a przy okazji na krótkie zwiedzanie były Kielce. Pozytywnie mnie zaskoczyły. W zasadzie nie miałem o nich większych wyobrażeń.
Późnym wieczorem dojechaliśmy do Sandomierza i nie mieliśmy już sił na zwiedzanie.

Dzień 2, 6 sierpnia 2019 r.

Po śniadaniu w hotelu (w Polsce są najlepsze na świecie) poszliśmy na stare miasto w Sandomierzu. Przepiękne.

Następnie ruszyliśmy w stronę Kazimierza (Dolnego, nad Wisłą), ale zanim do niego dotarliśmy, przeszliśmy się Wąwozem Korzeniowym i Wąwozem Niezabitowskich. Przy okazji zjedliśmy w Klubojadalni Przystanek Korzeniowa. Koncepcja i wystrój świetny, jedzenie tylko przyzwoite.

Później przeszliśmy się po samym Kazimierzu. Równie urzekający jak Sandomierz, a może nawet bardziej.

Dzień 3, 7 sierpnia 2019 r.

Po śniadaniu pojechaliśmy do Roztoczańskiego Parku Narodowego. W budynku dyrekcji parku kupiliśmy bilet wstępu i obejrzeliśmy niewielką, ale ciekawą ekspozycję: mini skansen, stare dokumenty czy modele zwierząt zamieszkujących teren parku.

Wybraliśmy ścieżkę Spławy, jak dla mnie najbardziej egzotyczną i ciekawą, prowadzącą w większości drewnianymi pomostami. Gdyby nie one, nie dałoby się chodzić po tym podmokłym terenie. Było gorąco, wilgotno, gęsto, soczyście zielono i momentami czułem się jak w Gwatemali, a nie Polsce. Spotkaliśmy wiele jaszczurek. Wspaniałe przeżycie.

Pod koniec trasy rozpadał się deszcz. Przyszedł nawet sms-owy alert z Rządowego Centrum Bezpieczeństwa. Ale nic takiego się nie zadziało. Pojechaliśmy do Lublina.

Lublin i jego stare miasto były chyba największym zaskoczeniem podczas tej wycieczki. O tym mieście także nie wiedziałem praktycznie nic, a odnalazłem tam klimat jak sprzed kilkuset lat. I to nie typu ciemno-ceglano-gotyckiego, malborskiego czy toruńskiego, ale prędzej gdzieś znad morza śródziemnego czy ze Skandynawii. Zanim zaczęliśmy zwiedzanie, zjedliśmy w restauracji po Kuchennych Rewolucjach – Ąka. Można śmiało polecić. 🙂

Dzień 4, 8 sierpnia 2019 r.

Większość tego dnia spędziliśmy w Poleskim Parku Narodowym na szlaku krawędziowym. Rozpoczyna się w Zwierzyńcu przy budynku dyrekcji parku, a kończy w Józefowie. Planowaliśmy wrócić do Zwierzyńca pociągiem z Józefowa Roztoczańskiego, ale w pewnym momencie poszliśmy trochę na około, przeszacowaliśmy naszą prędkość i nie zdążylibyśmy. Wróciliśmy więc do punktu startu, ale inną trasą, rowerową. Piękne widoki i mało ludzi.

Pod wieczór pojechaliśmy do Zamościa – zjeść, zwiedzić i spać. Za to uwielbiam Polskę – wybraliśmy najlepszą restaurację (Restauracja Bohema) na samym Rynku, gdzie jedzenie było przepyszne, a ceny jak za nieco droższe burgery we Wrocławiu. Stek z sarny z dodatkami – 42 zł, gulasz z jelenia – 32 zł. Po raz pierwszy spróbowałem lubelskich cebularzy. Prosto opisując: chrupiące ciasto podobne jak do pizzy, a na tym strzępki cebuli, mak i koniecznie masło, które świetnie łączy te smaki. Do piwa (Zielone Biłgorajskie – cudowne) idealna przekąska. Podobnie nocleg, hotel szczycił się, że ma najwyższy standard w okolicy, a kosztował tyle, ile w niektórych krajach można (niepoprawnie) marzyć, żeby zapłacić za pokój prywatny w hostelu.

Dzień 5, 9 sierpnia 2019 r.

Po hotelowym śniadaniu (z ciekawszych rzeczy był świeżo wyciskany sok z grejpfruta) przeszliśmy się po rynku w Zamościu za dnia. I nadeszła pora powrotu.

Ale żeby urozmaicić powrót, zatrzymaliśmy się w Radomiu, gdzie na osiedlu niedaleko centrum zjedliśmy przepyszną soliankę i chinkali (choć nietypowo małe) – lokal Matrioszka. Centrum Radomia jest całkiem przyjemne, ale momentami specyficzne. 🙂

A po kilku godzinach, już stosunkowo blisko Wrocławia, po co zatrzymywać się w fast-foodzie na MOP-ie, skoro można zjechać kawałek do Zduńskiej Woli. Tam bardzo dobrze zjedliśmy w Restauracji w Kamienicy.

I tak zakończyła się 5-dniowa wycieczka po Wschodniej Polsce. Dużo powyżej oczekiwań. Polecam! 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *