Filipiny

👉 Jedne z najpiękniejszych plaż na świecie
👉 Ukryty skarb, wyspa Siquijor ze spektakularną rafą tuż przy hotelowej plaży
👉
Zagrożone wyginięciem, urocze, najmniejsze na świecie małpiatki – wyraki
👉
Widoki z Czekoladowych Wzgórz i kąpiele w wodospadach
👉
Całodzienne wycieczki łódką po rajskich plażach i lagunach w regionie Coron i El Nido
👉
Majestatyczne jaskinie i Podziemna Rzeka Puerto Princessa wpisana na listę UNESCO
Zainteresowany? Zapytaj o ofertę dla siebie!

Za dużo czytania? Zobacz relację na Instagramie.
Część I
Część II
Część III

Dzień 1, 27 listopada 2024 r. – Wiedeń i Jarmark Bożonarodzeniowy

Ponieważ okazyjnie kupiony lot na Filipiny zaczynał się w Wiedniu, wykorzystaliśmy wieczór na odwiedzenie Jarmarku na placu Ratuszowym.

Dzień 2, 28 listopada 2024 r. – lot do Arabii Saudyjskiej

Po wyspaniu się w Wiedniu, docelową podróż rozpoczęliśmy 6-godzinnym lotem do Arabii Saudyjskiej linią Saudia. Krótko przed zakończeniem odprawy online (w Saudii godzina przed wylotem), udało mi się zmienić wcześniejsze zwykłe miejsca na miejsca XXL przy wyjściu awaryjnym, które dopiero na krótko przed wylotem można wybrać bezpłatnie. Lotnisko w Jeddah to już zupełnie inne lotnisko niż te, które pamiętałem sprzed 10 lat podczas długiej przesiadki na Sri Lankę, całe szczęście. Internetu wprawdzie nie było, dziwne, bo przy powrocie już był – lotniskowe darmowe WiFi wszędzie, ale po zakupie w Starbucksie dało się uzyskać hasło do ich WiFi. Było to szczególnie istotne, ponieważ oprócz finalizacji transakcji z klientem, musiałem sprawdzać maila, czy nie przyszedł może wynik licytacji o… biznes klasę. Niektóre linie na kilka dni przed wylotem oferują możliwość złożenia swojej oferty na upgrade do biznes klasy. Przy czym ta minimalna oferta to ok. 1100-1200 zł/os, taką więc złożyłem, minimalną plus „jeden piksel” na suwaku kwoty. Za 11 godzinny lot w biznes klasie to byłaby bardzo dobra cena. Czasem klienci pytają mnie o biznes klasę i są zdziwieni wysoką ceną, ale jest to bardzo logiczne, że ceny są jakie są. Zajmując powierzchnię 3-4 miejsc klasy economy (która teraz przecież na dalekich trasach kosztuje po 3-4 tysiące od osoby w obie strony), bilet musi być co najmniej tyle razy droższy (tak jak kupując dodatkowe miejsca dla osób większych rozmiarów) plus jeszcze dodatkowa premia za usługę „premium”, bo to na biznes klasie zarabia się najwięcej. Jednak jeśli zostają wolne miejsca w biznes klasie, można je sprzedać taniej z korzyścią dla linii i pasażerów.

I nagle przyszedł jakiś SMS od Saudii z kodami do WiFi, ale nic więcej. Po co, pomyślałem, czyżby coś się udało? Poszedłem do Starbucksa na WiFi i tak, udało się. 😊 Pobrałem nowe karty pokładowe i od razu poszliśmy do lotniskowego executive lounge Saudii. Można było tam coś zjeść, wypić (oczywiście nie alkohol, bo tego nie ma w kraju ani w samolotach), położyć się (niestety zbyt mało leżanek, wszystkie zajęte), wygodnie usiąść, a nawet wziąć prysznic (ręcznik też dawali 😊 ). Godzinę przed wylotem stawiliśmy się do boardingu i osobnym rękawem weszliśmy do naszej części kabiny. Miejsca mieliśmy osobne, wszystkie inne były już zajęte, to mały minus licytacji. Ale siedzący według planu obok mnie Filipińczyk, najpierw zapytany czy zależy mu na miejscu przy oknie odpowiedział, że tak, takie wybrał, ale gdy zrozumiał, że nie chodzi mi o zamianę mojego przejścia na jego okno, tylko o siedzenie razem, od razu się zgodził. I usiadł w pierwszym rzędzie przy przejściu, czyli w gorszym miejscu niż miał. A wyglądał na osobę, która akurat biznes klasy nie wygrała na licytacji, czyli zapłacił kilka razy więcej niż my (którzy w dodatku nawet za klasę economy zapłacili najmniej ze wszystkich pasażerów na pokładzie). Wspaniałomyślność zasługująca na pochwałę, przy takim locie i cenie za niego, konkretne miejsce ma niemałe znaczenie, a jednak Pan zdobył się na taki gest. Na powitanie od razu napój do wyboru. Krótko po starcie wybraliśmy co chcemy zjeść na śniadanie (był już wczesny ranek) i obiad bliżej lądowania. Resztę lotu wygodnie przespaliśmy, co jest chyba największą korzyścią i celem, nie oglądane filmów na większym ekranie. 😊 Był to 9-letni Boeing 777, układ miejsc 2-2-2, troszkę było widać jego zużycie, ale to doświadczenie oceniamy bardzo wysoko, zwłaszcza będąc zmęczonymi wcześniejszym lotem i długą przesiadką. Moje doświadczenia z biznes klasą w Dreamlinerze Qatar Airways (wracając z Bali po operacji nogi) były jeszcze lepsze, np. napoje cały czas pod ręką w schowku, układ miejsc 1-2-1, więc były chyba szersze niż na tym locie, poduszka powietrzna w pasie bezpieczeństwa (!), no i francuski szampan, ale to już szczegóły.

Co do bagażu – ten na zdjęciu niżej to mój bagaż podręczny i jedyny jaki zabrałem. Do Tajlandii na 3 tygodnie także. Na głównym locie bagaż 23 kg miałem w cenie, ale nie skorzystałem. I polecam to wszystkim. Liczne zmiany miejsca, loty, tuk-tuki, tricykle, łódki, loty krajowe, na których za bagaż nadawany się dopłaca, nie sprzyjają ogromnym walizkom, które stają się nasza udręką, a komfort z posiadania ubrań na 14-21 nocy znika. Dużo lepiej wyprać je za kilka złotych za kilogram, w hotelu lub gdziekolwiek na ulicy (miejsc jest dużo), wracają czyste, złożone i pachnące.

Dzień 3, 29 listopada 2024 r. – przylot do Manili

Przylecieliśmy wypoczęci i najedzeni wieczorem, tani Uber do hotelu i nocleg. Aż szkoda było nie być zmęczonym. Plus jet tag, więc niestety ja spałem niewiele od przebudzenia się w nocy. Manila to typowe azjatyckie miasto, czyli męczące, głośne, brudne, z wiszącymi kablami, jednak bez większych plusów typu zabytki i kuchnia, jak np. w Bangkoku, który bardzo mi się podobał. W związku z czym jak większość turystów, zwiedzanie Manili zupełnie odpuściliśmy.

Dzień 4, 30 listopada 2024 r. – lot na Bohol, prom na Siquijor

Po dobrym, hotelowym śniadaniu, czyli jak to w Azji, właściwie obiedzie, polecieliśmy na Bohol. Stamtąd taxi do portu w Tagbilaran. Przyszła pora na obiad w oczekiwaniu na prom i wyruszyliśmy na Siquijor. Wybrałem najlepszy hotel na wyspie: Coco Grove Beach Resort, przy czym wcale nie był luksusowy, pokoje były nie najnowsze, ale czyste i dobrze utrzymane. Jego największym plusem było piękne otoczenie – zadbane ogrody, piękna plaża z najładniejszą na wyspie rafą koralową dostępną z samej plaży – i jak się okazało jedną z najlepszych podczas całej wycieczki. Oraz restauracja. Bardzo dobre jedzenie na samej plaży, z pięknym widokiem i w dobrej cenie, zupełnie jak nie w hotelu.

Dzień 5, 1 grudnia 2024 r. – Siquijor (wodospad Cambugahay)

Wypożyczyliśmy skuter z hotelu. Za to lubię Azję, w hotelach ceny takich usług są albo takie same jak na ulicy albo minimalnie droższe, na tyle, że z przyjemnością skorzysta się w hotelu, wygodnie i bez obaw o jakieś komplikacje (opinie o wypożyczalniach są różne). Może poza masażami, one faktycznie są droższe w hotelach.

Pojechaliśmy do wodospadu Cambugahay. Opinie były mieszane, że Zakopane, komercja, ale wcale tak nie uważamy. Miło spędzony czas. Na obiad wybraliśmy się do pobliskiego miasteczka Lazi, które raczej niewiele oferuje poza kilkoma miejscami do zjedzenia. Konkretnie do El Monte Cafe & Restaurant. Poprzednie posiłki nie były typowo filipińskie, były to owoce morza, tutaj więc ich spróbowaliśmy na szerszą skalę.
Sinigang – zupa, lekko kwaśny i pikantny wywar, wybraliśmy z krewetkami.
Tinola – delikatny bulion, wybraliśmy z rybą. Ryba bardzo dobra, o czym napiszę za chwilę, na pewno morska, bo jaka inna, a jednocześnie aromatyczna jak karp, lekko różowawa, ze strukturą mięsa. Nie białe, neutralne smakowo białko jak to bywa z niektórymi rybami.  
No cóż, nie było źle, ale tych zup już nie zamawialiśmy.
Z innych ciekawych dań, próbowanych już w kolejnych dniach, to jeszcze sisig. Czyli drobno posiekane wieprzowe uszy i drobiowe wątróbki albo ogólnie, miks podrobów. Dość tłuste, może być. 😊

Co zachwyciło mnie najbardziej w całej kuchni filipińskiej to kinilaw, czyli ceviche. Surowe, marynowane w occie/limonce kawałki ryby. Tej samej, dobrej lokalnej ryby z własnym wyrazistym smakiem. Z marynatą bywało różnie, czasem zbyt kwaśna, zabijająca smak całości, ale w tej restauracji było idealnie, byłem zachwycony. Był to delikatny jak pisali „covonut vinegar”, lekko słodki i kwaśny. Doskonała kompozycja. I przez resztę pobytu to danie jadłem codziennie albo nawet 2 razy dziennie jako przystawkę. Ale za tym pierwszym razem, w tym miejscu, smakowało mi najbardziej.

Wracając do hotelu zatrzymaliśmy się przy jednej z atrakcji wyspy: Old Enchanted Balete Tree, czyli ogromnym drzewie z rodzaju fikus, pod którym z przepływającego strumyka urządzono mały basen i  fish spa. Nie wyglądało zachęcająco, spędziliśmy tam kilka minut.

Nie jestem fanem siedzenia w hotelu, ale jeśli ma się do dyspozycji najładniejszą plażę, z najładniejszą rafą i świetną restaurację w tym samym miejscu, to wyjątkowo wybywanie z hotelu nie jest najlepszym spędzeniem czasu. 😊

Gdy późniejszym popołudniem przybyło wody na plaży, co było istotne, żeby dojść/dopłynąć do rafy bez zahaczania o nią, pierwszy raz wszedłem do wody i podwodny świat mnie zachwycił. Jedna z lepszych sesji snorkelingu. Po prostu, z plaży, bez żadnych wycieczek, świetne dla osób nie czujących się pewnie w wodzie albo w ogóle nie umiejących pływać, które nie lubią wchodzić do głębokiej wody z łódki. Wspaniała sprawa.

Dzień 6, 2 grudnia 2024 r. – Siquijor (plaża)

Dzień plażowy i kolejna sesja snorkelingu z plaży, zdjęcia podpięte wyżej.😊

Dzień 7, 3 grudnia 2024 r. – Bohol (Alona Beach)

Popłynęliśmy promem z powrotem na Bohol, dokąd przylecieliśmy z Manili. Wyspa okazała się opanowana przez Koreańczyków, niektóre restauracje czy salony masażu miały nazwy tylko po koreańsku na Mapach Google.

Nasz hotel, Molly Resort, był niedawno wybudowany, a przy nim wybudowano hotelową, ale otwartą głównie na zewnętrznych gości, dojeżdżających tam nawet z daleka, bardzo instagramową restaurację Mist. Zjedliśmy tam kolację. Azjaci uwielbiają zdjęcia i instagrama, jeszcze bardziej niż Europejczycy. I ogólnie są to dość dobrzy towarzysze w hotelu, restauracji, na plażach czy wycieczkach, kulturalni i nie uciążliwi.

Późnym popołudniem wybraliśmy się na najsłynniejszą, znaną z doskonałych warunków do snorkelingu plażę Alona Beach. No cóż, porażka. Przy wejściu plaża jest wąska, zbita, tuż przy głośnych barach i restauracjach, a dalej, kiedy się rozszerza, jest jeden dobry hotel (jeśli już na tej plaży, to tylko tam), a chwilę potem z tyłu plaży jest budowa. A budowa w krajach tego typu wygląda tak, że nie wiadomo, czy to się wali czy buduje. Sama plaża na tym odcinku jeszcze byłaby do zniesienia. Widziałem, że w wodzie naprzeciw ludzie nurkują, nawet z butlami, poszedłem więc zobaczyć ten podwodny raj, ale było naprawdę słabo. Poczytałem w internecie, gdzie jest ten najlepszy spot nurkowy, bo w takim razie chyba gdzie indziej. Ale nie, właśnie tam, po lewej stronie plaży (patrząc na morze).

Dzień 8, 4 grudnia 2024 r. – Ostoja wyraków, Czekoladowe Wzgórza, Wodospady Pangas

Wynajęliśmy samochód z kierowcą na cały dzień, koszt 180 zł. Skuterem zrobienie tej trasy byłoby zbyt męczące – odległość, hałas, słońce. Wypoczynkowa część Bohol, w której nocujemy, to w zasadzie nie Bohol, tylko wyspa tuż obok, połączona mostem, Panglao. Wybraliśmy się więc na właściwą wyspę Bohol.

Pierwszym punktem była ostoja niesamowitych stworzeń – wyraków. Ta lepiej oceniania i mniej komercyjna: Philippine Tarsier Sanctuary w Corella. W obu miejscach zwierzątek jest tylko kilka, a zwiedzanie trwa krótko, ale czego więcej oczekiwać, to nie jest park rozrywki. Ich widok nawet podczas krótkiej wizyty dostarcza mnóstwa uśmiechu.

Drugim punktem były Czekoladowe Wzgórza. Czyli popularny, instagramowy punkt widokowy. Taki na 20 minut. Ale warto, zwłaszcza, że to nie jedyny cel wycieczki, ale dobrze komponuje się z innymi. 😊

Obiad zjedliśmy w barze (link do map) obok Batuan Public Market. Gulaszowy kurczak i wołowina, bardzo dobre, razem ok. 7 zł od osoby. Oczywiście z ryżem, w Azji je się ryż z dodatkami, a nie mięso z dodatkami. 😊

W dalszej drodze zatrzymaliśmy się przy polach ryżowych, gdzie w ostrym słońcu, zakryci od niego, ale wciąż w dużej temperaturze i wilgotności, panowie ciężko pracowali przy jego przesadzaniu. Najpierw rośnie gęściej w większych skupiskach, a później przesadza się go zachowując większe odstępy.

Przyjechaliśmy do Pangas Falls, gdzie po wąskiej i przebudowywanej drodze nie dojedzie żaden autokar. Wodospady były piękne, a oprócz nas było tam może 10 osób. Przepiękne doświadczenie. Dla chętnych była możliwość skakania z wodospadu, my wpłynęliśmy tylko do jaskini za samą spadającą wodą.

W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Loboc, gdzie znajduje się ładny kolonialny kościół (warstwa „zabytkowa” podróży po Filipinach jest bardzo skromna) i startują rejsy łodziami restauracyjnymi. Dość drogie, tylko godzinne, a opinie o jedzeniu są głównie słabe, więc nie zdecydowaliśmy się.

Dzień 9, 5 grudnia 2024 r. – Bohol (Dumaluan Beach)

Dzień plażowy. Na najładniejszej plaży Panglao. Jeśli zatrzymać się na dłużej, to tylko tutaj. Wejście jest dość dziwne, bo przez teren hotelu Dumaluan Beach Resort i jest to płatne. Na Mapach Google ludzie pisali, że można wejść wcześniej, od strony plaży, bardziej na północ i plażą przejść do najładniejszej części, czyli pomiędzy hotelami Bohol Beach Club (z dobrą restauracją Agotata, ale leżaków nie można wynająć) a South Palms Resort Panglao. Między nimi znajdą się miejsca na piasku i jednocześnie w cieniu, wokół jest bardzo mało ludzi.

Dzień 10, 6 grudnia 2024 r. – lot na Coron

Zmieniamy miejsce na Coron, czyli region zupełnie z innej strony kraju.
Precyzyjniej, nazwa Coron bywa używana:
– w odniesieniu do całego tego regionu,
– do miasta, w którym przebywają prawie wszyscy turyści,
– do wyspy na której jest to miasto i lotnisko (oficjalnie nazywa się Busuanga),
– a ostatecznie i prawidłowo jest to nazwa niezamieszkałej, skalistej wyspy w okolicy, na którą organizowane są wycieczki do jej lagun i punktów widokowych.

Niestety z przesiadką w Manili, ale poszło to bardzo sprawnie. Siatka połączeń po kraju jest dość skromna, wszędzie da się dolecieć, ale z Manili a ewentualne połączenia między wyspami są obsługiwane przez małe, stosunkowo drogie linie.

Nasz hotel to Venus Royale Beach, także niedawno wybudowany, trochę na uboczu gwarnego miasta, co przy cenie tricykla do centrum za 3,50 zł (czyli filipińskiego odpowiednika tuktuka, to motor z „nadbudową” z boku i z tyłu) było nawet zaletą.

W okolicy nie ma plaż, miasto Coron i okolice służą wyłącznie jako baza wypadowa na wycieczki łódkami. Noclegi, restauracje, masaże, agencje turystyczne.

Co do hoteli, ogólnie na Filipinach, przy okazji tej podróży spędziłem wyjątkowo dużo czasu na ich wyborze. W Tajlandii jest to proste, filtr 4* i pierwszy najtańszy wynik często już jest bardzo dobrym wyborem. Na Filipinach bardzo tanich noclegów w bardzo prostych warunkach jest dużo, ale po jednak męczących (mimo że wspaniałych) wycieczkach, chce mieć się klimatyzację, wygodne łóżko i estetyczne wnętrze. I o to jest trudniej. Ceny rosną szybko, wybór się zmniejsza, a komfort nie koniecznie tak szybko idzie z tym w parze. Więc dużo czasu spędziłem na wyważaniu ceny do jakości i w przypadku wszystkich hoteli wyszło to bardzo dobrze. Ogólnie jestem sceptyczny co do polecania na forach czy przez znajomych konkretnych hoteli w regionach, gdzie jest ich mnóstwo i większość z nich jest dobrym wyborem, bo ceny są dynamiczne i ten polecany hotel może wcale nie być najlepszym wyborem. Ale na Filipinach takie rekomendacje mogą być przydatne, oszczędzą czasu.

Dzień 11, 7 grudnia 2024 r. – Coron (Beach Escapade)

Wybraliśmy się na wycieczkę koncentrującą się na plażach. Jednak dopłynięcie do nich zajęło dość dużo, więc nie była aż tak relaksująca, jakby się mogło wydawać.

Pierwszym punktem były Bulog Dos Island, widok spektakularny, to prawda, poczuliśmy, że było to warte wysiłków. Pod wodą miało nie być niczego specjalnego, ale snorkeling był naprawdę ciekawy.

Drugim punktem był snorkeling przy piaskowej mierzei na Ditaytayan Island.

Trzecim punktem był lunch i relaks na Malcapuya Island.

Dzień 12, 8 grudnia 2024 r. – Coron (Ultimate tour)

To sztandarowa wycieczka, dla której przylatuje się na Coron. Mimo wielu punktów (bywa, że są zmiany trasy), wszystkie znajdują się względnie blisko Coron Town, więc nie spędza się bardzo dużo czasu na łódce tylko po to, żeby gdzieś dopłynąć. Zdjęcia powiedzą najwięcej. Snorkeling podczas tej wycieczki był ok, ale podczas wycieczki Beach Espacade lepszy, a na plaży w Siquijor jeszcze lepszy. A to Coron jest ponoć najlepszym miejscem na snorkeling.

Dzień 13, 9 grudnia 2024 r. – lot na El Nido, Las Cabañas Beach

Małym, turbośmigłowym samolotem polecieliśmy na El Nido, nazwą tą określa się północną część wyspy Palawan i samo miasto El Nido, w którego okolicy koncentruje się turystyka. Doświadczenie było ciekawe, na czas przejścia przez płytę lotniska pasażerowie dostawali parasole chroniące przed słońcem, tak samo w drugą stronę – z samolotu do terminala. Lot widokowo był niesamowity. A jednocześnie tańszy niż loty typowo widokowe małymi samolotami – takie atrakcje mają dla mnie bardzo słaby stosunek jakości do ceny. 😊

Wybrałem hotel El Lime Resort, dużo słabiej oceniany niż poprzednie dwa, mimo że także nowy, z pewnymi obawami, ale mimo wszystko rokował najlepszy stosunek jakości do ceny. Okazał się naprawdę w porządku i mogę go polecić. W regionie El Nido dobre hotele były najdroższe.

Resztę dnia spędziliśmy na obiedzie i plażowaniu na Las Cabanas Beach, z bardzo ładnym zachodem słońca. To stosunkowo najbardziej turystyczna część Filipin (poza Boracay, które ominęliśmy), można było nawet zapłacić kartą.

Przy tej okazji – jak z płatnościami? Bardzo rzadko można płacić kartą, więc trzeba przygotować się na wypłaty z bankomatów. Maksymalna kwota to 10 000 PHP, doliczana jest prowizja 250 PHP, więc wypłacając maksymalną kwotę, uzyskany w ten sposób kurs i tak jest dobry i wart wygody wypłacania pieniędzy na bieżąco, stopniowo, nie szukania kantorów, które nie koniecznie będą miały świetne kursy. Prowizji się nie uniknie w żadnym bankomacie (tak jak w Tajlandii). Mi udawało się wypłacać tylko z sieci Euronetu i tych bankomatów jest mnóstwo.

Więc skoro pozostaje wypłacanie pieniędzy, Revolut ze swoją, kolejną prowizją 2% za wypłaty z bankomatu nie jest najlepszym rozwiązaniem, ogólnie też nie rozumiem jego popularności w stosunku do tego co oferuje. Bo mamy najlepsze dla podróżników konto złotówkowe PEKAO, z jedną kartą, bez kont walutowych i wewnętrznych wymian, na którym kursy wszystkich walut świata są doskonałe, po prostu z Mastercard bez żadnej prowizji. I to jest bezwarunkowo, dla płatności kartą. A jeśli w poprzednim miesiącu otrzymamy wpływ 500 zł i dokonamy jednej transakcji kartą, to na następny miesiąc mamy darmowe wypłaty z bankomatów na całym świecie, bez limitów. Bez spełniania warunków, także 2% prowizji. Nie widzę jednak powodu, żeby konto najlepsze na podróże po świecie (bo w strefie euro to każde konto walutowe jest dobre) stało się naszym podstawowym kontem w Polsce, gdzie przecież wszystkie banki oferują niemal dokładnie to samo, wszystko za darmo i tyle. Wtedy nie będzie trzeba pilnować spełnienia warunków. Więcej piszę o tym w swoim poradniku.

Dzień 14, 10 grudnia 2024 r. – El Nido (Nacpan Beach)

Tricykl na plaże Nacpan kosztuje nawet 1000 PHP, czyli 70 zł, w jedną stronę. Wynajęliśmy więc skuter sprzed hotelu (ale nie samego hotelu i też było wszystko ok) za 25 zł + koszt spalonego litra benzyny. Plaża jest przepiękna i w połowie zupełnie bezludna. Na dłuższy pobyt i odcięcie się od cywilizacji (my potrzebowaliśmy być dość blisko miasta El Nido) gorąco mogę polecić. A jest też gdzie zjeść, dobrze i tanio. Takich odludnych miejsc na świecie jest już coraz mniej.

W drodze powrotnej zahaczyliśmy o El Nido Public Market. Samo miasto El Nido jest bardzo dobrym miejscem na zjedzenie czegoś, wybór jest duży.

Dzień 15, 11 grudnia 2024 r. – El Nido (Tour A)

Jest to wycieczka podobna do Ultimate Tour na Coron. Programy wycieczek zostały ustandaryzowane przez lokalne władze, są wycieczki A, B, C i D, wszystkie polegają na tym samym. Choć to w zasadzie często dzieje się bez ingerencji władz, każdy zachwala akurat swoją wycieczkę, a potem punkt po punkcie odhacza się to samo z innymi łódkami. Ceny też są prawie identyczne, już bez możliwości negocjacji. I dobrze, bo są dobre na starcie, nie trzeba targować się z zawyżonej dwukrotnie ceny do tej normalnej. Ogólnie targowanie raczej nie jest potrzebne na Filipinach albo w małym zakresie – to bardziej o przejazdy tricyklami. Ale to też nie do końca targowanie, znając cenę po prostu mówi się kierunek, cenę (ja pokazuję od razu odpowiednie banknoty albo nawet daję z góry), mówią OK i jedziemy.

Z tym asekurowaniem się co do cen i ustaleń, wręcz na wyrost, wzięło się u mnie z początków moich podróży i krajów arabskich albo np. Indii, gdzie po awanturniczych, czasochłonnych negocjacjach, przy zapłacie trzeba było je odbywać na nowo, bo po wykonaniu usługi wszystko bywało wywracane do góry nogami. Bo przecież ta cena taxi to była za osobę, nie za cały przejazd. Ale my jesteśmy (np. w Iranie) od tygodnia, zawsze podaje się całkowitą cenę! Ale w tym mieście jest inaczej, odpowiadają. Gdybym powiedział, że w tym mieście jesteśmy od tygodnia, to usłyszałbym, że to się właśnie zmieniło od wczoraj. I jeszcze mógłbym przytoczyć inne absurdalne sytuacje. A co dopiero gdy ceny nie ustali się na początku… Na Filipinach (czy też np. w Tajlandii) nie ma tego problemu, nie ma cwaniactwa. Podobna sytuacja przyszła mi do głowy odnośnie niedawnego pobytu klientów na Zanzibarze, wyjątkowo w wynajętym domu, nie hotelu. Z domem wszystko było ok, ale właścicielka, chcąc oferować usługi swojego męża jako kierowcy, kiedy dowiedziała się o planie wynajęcia samochodu, zaczęła pisać, że klienci nie wiedzą co robią, raczej nie przyjadą do domu żywi albo przed świtem, są okropne ulewy. Ale ja byłem na Zanzibarze i wielu klientów także, z wynajętym autem. Ale kiedy? A no właśnie, wszystko się zmienia! A ona nie będzie czuwała w nocy nawigując ich do domu. W takim razie jaką drogą najlepiej wybrać? Nie może powiedzieć, wszystko się zmienia! Do tego mandaty są bardzo wysokie i wszyscy je dostają. Zresztą jak chcecie, to Wasze życie, życzę Wam powodzenia… 😊 Nienawidzę takich fałszywych „dobrych rad”. Oczywiście zaprzyjaźniona, wielokrotnie sprawdzona przeze mnie i klientów wypożyczalnia zdementowała takie informacje, tak jak sądziłem i ostatecznie wszystko z wynajęciem samochodu było w porządku.

Wracając do El Nido Tour A, to najpopularniejszy program, który polecił też przewodnik z Coron, jeśli chcemy wybrać się tylko na jedną wycieczkę (a zachwyt z każdą kolejną jednak spada). Drugą w kolejności jest Tour C. Oto zdjęcia.

Dzień 16, 12 grudnia 2024 r. – droga do Sabang

Z hotelu zamówiliśmy zbiorczy transfer minibusem do Puerto Princessa, żeby i tak wysiąść na skrzyżowaniu Salvacion, skąd zaczyna się droga prowadząca już tylko do Sabang. Otrzymaliśmy ofertę komfortowego taxi za 2500 PHP, ostatecznie 1800 PHP = 130 zł. Widząc stojącego tricykla poszedłem negocjować tam, ale otrzymałem radę, że on będzie kosztował aż 1500 PHP, to nie warto. Bez problemu zaoferowałem 1000 PHP = 70 zł i kierowca się zgodził. I to był „szczyt cwaniactwa” jaki doświadczyliśmy na Filipinach, czyli absolutnie nic takiego. Nie było zbyt szybko, było głośno, oj zdecydowanie, pod górki ledwo podjeżdżał, ale dojechał do naszego pensjonatu. To nie jest miejsce na luksusy, lepszy od naszego pensjonatu był tylko hotel Four Points by Sheraton, ale na jedną noc szkoda było nam pieniędzy.

Dzień 17, 13 grudnia 2024 r. – Sabang (Podziemna Rzeka Puerto Princessa), powrót do Manili

Po śniadaniu serwowanym na tarasie (no skromnym) popłynęliśmy na plażę, gdzie rozpoczynają się rejsy łódką po Podziemnej Rzece Puerto Princessa wpisanej na listę UNESCO. Żeby jak najmniej ingerować w to miejsce, nie ma tam sztucznego oświetlenia, jedyne to latarka przewodnika, a łódka jest na wiosła. Faktycznie, to miejsce robi wrażenie. Niektóre z podziemnych „sal” są ogromne. Spotyka się wiele, bardzo wiele nietoperzy, można też poczuć lekki smród ich odchodów. Zaleca się nie otwierać ust w zachwycie nad jaskinią, żeby coś nie skapnęło.

I zaczęliśmy powrót. Zamówiony busik zabrał nas na lotnisko Puerto Princessa, gdzie mieliśmy jeszcze czas na posiłek i masaż. Dolecieliśmy do Manili na główny lot Saudią. Niestety tym razem nie zostaliśmy szczęśliwymi zwycięzcami licytacji o biznes klasę.

Podsumowując, Filipiny są bezdyskusyjnie przepiękne, bezpieczne i przyjazne, powinny znaleźć się na liście krajów do odwiedzenia każdego, choć nie koniecznie na pierwszą podróż do Azji. Może nie zachwycają zabytkami, odmienną warstwą kulturową, kuchnią czy spektakularnymi hotelami resortowymi, z Europy nie doleci się bezpośrednio na żadną z ładnych wysp, tylko do Manili, a przemieszczanie się po kraju może wymagać poświęcenia na zmianę miejsca niemal całego dnia, ale lubiąc Azję (a jak jej nie lubić) i poszukując nowych wrażeń – trzeba!