Brazylia

19 czerwca 2012 r.

Już dzisiejszej nocy zacznie się moja kolejna podróżnicza przygoda, tym razem szczególnie wyjątkowa, bo będzie to pierwsza wizyta w tropikalnym kraju. Pierwszy punkt trasy to Mediolan. Stamtąd samolotem do Madrytu, później Salvadoru, a ostatecznie do Aracaju, brazylijskiego miasta położonego ok. 1100 km poniżej równika. Choć temperatury dochodzą tam do 30 stopni, to słońce świeci słabiej niż w Polsce i zachodzi już o 17.

22 czerwca 2012 r.

Nareszcie w Brazylii! 🙂 Podróż jak zawsze była ciekawa. Z Wrocławia wyjechaliśmy o 4.30 nad ranem i w ciągu 12 godzin przyjechaliśmy do Mediolanu. Po drodze Niemcy, Austria i piękna, górzysta Szwajcaria, w której co chwile przejeżdżało się przez kilkukilometrowy tunel pod gorą. Po przybyciu do hotelu wybraliśmy się na włoska pizze, zorientowaliśmy się w sprawie parkowania na lotnisku i zmęczeni poszliśmy spać. Rano czekało na nas dobre śniadanie, pózniej droga na lotnisko i lot do Madrytu. W Madrycie byliśmy świadkami śmiesznej (przynajmniej dla nas) sytuacji, w której jakaś południowa kobieta o wyglądzie i zachowaniu gwiazdy wykłócała się po portugalsku przy bramce do samolotu. Jak później dowiedzieliśmy się z komunikatu kapitana, coś było nie tak z jej paszportem, odmówiono jej wejścia na pokład i mieliśmy czekać, aż znajdą jej bagaż w luku – gdzie było ok. 250 walizek. 🙂

W samolocie było śmiesznie, bo Brazylijczycy są bardzo towarzyscy, sympatyczni i maja do siebie dystans. Mamy już nawet jedna osobę do odwiedzenia na naszej trasie. 🙂 W Salvadorze kolejna przesiadka, tym razem do Aracaju, z samymi Brazylijczykami na pokładzie. Przed 4 nad ranem dotarliśmy do hotelu. Choć okolice nie są zbyt piękne ani bogate, to ciesze się, że tu jestem. Wokół palmy kokosowe i tropikalna roślinność. 🙂 Jest trochę poniżej 30 stopni, ale duża wilgotność powietrza potęguje uczucie gorąca. Teraz, czas poznać miasto!

23 czerwca 2012 r.

Dzisiejszy dzień, gorący, deszczowy i duszny czyli tutaj normalny, zaczęliśmy śniadaniem (choć hotel jest tani, było lepsze niż którekolwiek w USA) i wizytą na plaży. Pragnienie ugasiliśmy schłodzonym kokosem, za niecałe 3,50 zł – świetne uczucie. 🙂 Później, chroniąc się przed kolejną falą deszczu schowaliśmy się do informacji turystycznej, gdzie miły Pan, który się nie przepracowuje (w końcu jest tu „zima” i turystów nie ma), mówił po angielsku! Tutaj to rzadkość, ale pomimo tego, nie mamy większych problemów. Najważniejsza jest chęć zrozumienia drugiego człowieka. Porozmawialiśmy i wyruszyliśmy na miasto. Widać w nim życie, energię ludzi, …brud też, ale kto by się tym przejmował. W trakcie zjedliśmy Lazanię tam, gdzie jedzą tylko Brazylijczycy, czyli dobrze i tanio 🙂 Na razie żyjemy. Wracając wstąpiliśmy do hali targowej z warzywami i owocami – świetny wybór (np. świeże wiórki kokosowe) i centrum handlowego – nie mają się czego wstydzić, poziom europejski. 🙂 Jutro wyruszamy do Salvadoru. Final destination – Rio de Janeiro. 🙂

24 czerwca 2012 r.

Piszę te słowa patrząc na fale oceanu. Dojechaliśmy do Salvadoru. Po drodze, chociaż to tylko 330 km, krajobraz dość znacznie się zmienił. Ubywało palm, tropików, a przybywało „normalnych” drzew, nawet iglastych. Po drodze zatrzymaliśmy się na kokosa. Piękne uczucie, pić coś tak naturalnego, a potem jeszcze zjeść wiórki kokosowe. Niech te wszystkie przesłodzone napoje się schowają. 🙂 Odwiedziliśmy też nadmorski kurort – Praia do Forte. Bardzo elegancko i nastrojowo, dużo luksusowych hoteli i restauracji. Spotkaliśmy tam, a bardziej spotkali nas ludzie, z którymi lecieliśmy w samolocie. Choć na początku nie wiedzieliśmy o co im chodzi, przez dłuższy usilnie chcieli nam to wytłumaczyć. Skutecznie. Bardzo miły gest. Ludzie są tu po prostu wspaniali. Jutro, czyli w Polsce już dziś, zwiedzanie Salvadoru.

Już po zwiedzaniu Salvadoru. Bardzo barwne, ciekawe stare miasto kolonialne leżące wysoko nad oceanem (z dolnym miastem łączy je winda), otoczone biedą i patologiami – dużo osób śpi na ulicy. Wąskie uliczki, brukowane chodniki, dużo kolorów – nastrojowo.

Zaczepiła nas jakaś miła przewodniczka (jest na zdjęciach) i uświadomiła, że na placu, na którym stoimy kręcono teledysk Michaela Jacksona do piosenki They don’t care about us. Staliśmy na tym samym balkonie, gdzie on. 🙂 Jutro wyruszamy dalej w drogę – mamy jej przed sobą jeszcze dużo. I dobrze.

26 czerwca 2012 r.

Dzisiejszy dzień wypełniła nam droga do Porto Seguro. Choć pierwszy odcinek pomógł pokonać nam prom z Salvadoru na drugą stronę zatoki, nad którą leży to miasto, pozostałe 580 km musieliśmy pokonać przez tropikalne lasy i biedne wsie. Drogi nie są tu złej jakości, ale kilometry ubywają powoli, między innymi przez wyjątkowo wysokie progi zwalniające w terenie zabudowanym. Po drodze zauważyliśmy ciekawą rzecz – gdy komuś popsuje się auto, nie wystawia trójkąta ostrzegawczego tylko… to co ma pod ręką, czyli krzaki z pobocza i układa je w pewnej odległości od auta. Podobnie jest z robotami drogowymi. U nas stawia się świecące znaki ostrzegawcze, a tam po prostu dwóch ludzi z każdej strony drogi, ostrzegających chorągiewką. 🙂 Zawsze to mniejsze bezrobocie… Co do kultury jazdy – w mieście Brazylijczycy jeżdżą trochę chaotycznie i nie sygnalizują manewrów, ale w trasie są bardzo uprzejmi, np. kierowcy ciężarówek dają znać na krętej drodze, kiedy można wyprzedzać, a kiedy nie. Ostatnia ciekawa sprawa to moto-taxi, czyli taksówkarz na motorze, a klient za nim. Szybko i pewnie taniej niż autem. Koniec tych motofaktów na dzisiaj, dobranoc. 🙂

28 czerwca 2012 r.

Nareszcie w Rio de Janeiro. No prawie, bo zatrzymaliśmy się w odległym 65 km od miasta górskim miasteczku Petropolis, gdzie dzisiejszej nocy jest 12 stopni… To będzie pierwsza noc bez klimatyzacji, po 3 dniach ciężkiej i dość niebezpiecznej (kierowcy choć uprzejmi, to jednak wariaci), ale ciekawej jazdy, dającej pojęcie o prawdziwej Brazylii. Jutro zwiedzanie Rio.

29 czerwca 2012 r.

Cały dzień w Rio. Zaczęliśmy od głośnego i zatłoczonego do granic możliwości centrum, skąd prawie od razu uciekliśmy do leżącej 2 km dalej na wzgórzu cichej, zabytkowej dzielnicy Santa Teresa. Później odwiedziliśmy Jezusa Zbawiciela, ważącego ponad 1000 ton i stojącego aż 710 m n.p.m – najbardziej charakterystycznego punktu miasta, z którego roztaczają się wspaniałe widoki na miasto, plaże i ocean. Bardzo klimatycznie i przyjemnie. W drodze powrotnej na dół przejechaliśmy przez Park Narodowy Tijuca, gdzie spotkaliśmy małe małpki, skaczące po drzewach. Ostatnim punktem była plaża Copacabana nocą, skąpana w orzeźwiającej mgiełce ze spienionych fal. Faktycznie ładna, ale… jednak znana z tego, że jest znana. 🙂 Ogólnie, w mieście są widoczne straszne kontrasty. Bieda miesza się z bogactwem, luksusowe hotele z fawelami, a biznesmeni z bezdomnymi. Warto to zobaczyć…

30 czerwca 2012 r.
Dzisiaj w Ouro Preto – górskim mieście, dawniej stolicy stanu Minas Gerais, centrum gorączki złota kilkaset lat temu. Piękna, kolonialna i barokowa architektura – to wszystko właśnie dzięki zlocie, którego wydobyto tutaj ponad 1 200 000 kg. Na razie nie znaleźliśmy śladów jego dalszej obecności.
2 lipca 2012 r.
Z powrotem w Salwadorze, tym razem inną drogą – prawie 2000 km szalonych kierowców ciężarówek, którzy wyprzedzając spychają na pobocze jadące z naprzeciwka samochody. Bo duży rządzi. 🙂 Wbrew pozorom, nie widać żeby było tu dużo wypadków… Teraz znowu czuć w powietrzu ciepłą, wilgotną mgiełkę od oceanu. Niestety próba wzięcia odświeżającej kąpieli skończyła się bolesnym poparzeniem przez meduzy. Cóż, też atrakcja turystyczna…

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *