Neapol i Wybrzeże Amalfitańskie

👍 zabytkowy Neapol i pizza w legendarnym lokalu z 1870 r.
👍 wulkan Wezuwiusz
👍 odkryte z popiołów Pompeje
👍 niezwykłe Wybrzeże Amalfi i prowadząca przez nie wąska, kręta droga, która z jednej strony mija miasteczka budowane na stromych zboczach, a z drugiej strony – 400 schodków do plaży

Zainteresowany?
Zapytaj o ofertę dla siebie!

Widziałem już wiele, w Europie prawie wszystko, ale ta podróż przerosła moje oczekiwania. Wiele osób planując krótki wyjazd na weekend czy 3-4 noce, sięga po typowe wielkie miasta, jak Paryż, Mediolan, Rzym… Które są bardziej lub mniej ciekawe, ale oferują jednak przeżycia tylko jednej kategorii – miasto, zabytki, muzea. Ten wyjazd, do Neapolu i na Wybrzeże Amalfitańskie, na 4 noce, dostarczył mi przeżyć praktycznie z każdej kategorii. Neapol z licznymi kościołami, ciekawą architekturą, muzeami (te akurat pominąłem), najstarszą w mieście legendarną pizzerią z 1890 roku, następnie wejście na Wezuwiusz i widok na krater oraz Zatokę Neapolitańską, później zwiedzanie Pompejów (robią wrażenie!), a następnie 2 dni na Wybrzeżu Amalfitańskim, słusznie uznawanym za jedno z najbardziej malowniczych miejsc we Włoszech. I w Europie też nie byłoby to nadużyciem. Po jednej stronie krętej i wąskiej drogi rozciągają się plaże, do których schodzi się po nawet 400 schodkach pionowo w dół, a z drugiej strony wznoszą się klimatyczne miasteczka, zbudowane prawie pionowo na stromych zboczach gór. I to wszystko w ciągu 5 dni. Jeden z najlepszych pomysłów na weekend w Europie. Zacznijmy opowieść. 😊

Dzień 1 – Neapol

Wylądowaliśmy po godzinie 16 w Neapolu. Odebraliśmy samochód, rocznego Fiata 500X i w ciągu 10 minut dojechaliśmy do hotelu. Z bezpłatnym parkingiem, a jednocześnie 20 minut pieszo od dworca głównego, gdzie zaczyna się stare miasto. Centrum jest obszarem ograniczonego ruchu i prawdopodobnie nawet nie moglibyśmy tam wjechać (tzn. ryzykując mandat), o parkowaniu nie wspominając – miejsca są tylko dla mieszkańców, to nawet nie kwestia opłat. Zwiedzając sam Neapol samochód oczywiście nie jest potrzebny, ale my potrzebowaliśmy go już kolejnego dnia, żeby czekał pod hotelem i można było pojechać dalej.

Doszliśmy pieszo do dworca głównego, mijając po drodze obskurne, zaśmiecone ulice. Trzeci świat, Afryka (tzn. w RPA jest dużo lepiej). Ale od okolic dworca miasto wygląda dużo lepiej.

Pierwszym punktem była wizyta w jednej z najstarszych i najbardziej znanej pizzerii w Neapolu – L’Antica Pizzeria da Michele, działającej od 1870 roku. To w niej pizzą zajadała się Julia Roberts w filmie Jedz, módl się i kochaj. Mieliśmy szczęście, bo był poniedziałek. Przed pizzerią zawsze jest kolejka. Jak dowiedzieliśmy się od poznanego w środku Neapolitańczyka, w weekendy czeka się nawet 3 godziny. Pan z obsługi wręcza numerek, a następnie wywołuje po nim osoby, które mogą już zająć miejsce w środku. Czekaliśmy około 20 minut na wejście, około 10 minut na złożenie zamówienia i około 20 minut na podanie pizzy. Do wyboru są tylko 2 – margaritta i marinara, z morzem mająca tyle wspólnego, że łatwo przechowywać na morzu składniki potrzebne do jej przygotowania. Bo jest to margaritta bez mozzarelli, choć niektóre pizzerie dodają do niej anchois. Do picia cola lub małe piwo Nastro Azzuro – bardzo dobre. O słomkowej barwie, gazowane, mało słodowe, idealne na upały. Prosseco wśród piw. Co do pizzy – bardzo mi smakowała. Jak ma się do tych polskich? Przez ostatnie lata, przynajmniej we Wrocławiu otworzyło się wiele dobrych miejsc z prawdziwą włoską pizzą, więc trudno nas już czymś zaskoczyć nawet w ojczyźnie pizzy, jaką jest Neapol, ale ta była trochę inna. Polskie włoskie pizze dzielą się na dwie – bardziej suche, rwące się jak sucha karta papieru lub bardziej mokre, które rwą się jak mokra kartka papieru. Ta, choć była mokra, była dość „gumowa”, elastyczna, ciągnąca się – zarówno ciasto, jak i mozzarella. I nie jest to krytyka. Bardzo mi smakowała. Pizza i małe piwo kosztują razem 7,50 euro. Świetna cena. Bo na wybrzeżu Amalfi płaci się tyle za duże piwo. 😊

Po wyjściu z pizzerii, przed którą stała dużo większa kolejka niż ta, w której staliśmy my, skierowaliśmy się na Spaccanapoli, wąską, kamienną ulicę przebiegającą przez stare miasto, w okolicach której znajduje się wiele kościołów i pałaców. Doszliśmy nią do Via Toledo, a tą aleją następnie aż do Pałacu Królewskiego i samego morza. Choć na starym mieście znajduje się wiele restauracji i trochę sklepów z pamiątkami pod turystów, uważam, że Neapol żyje swoim autentycznym życiem. Mimo, że był to poniedziałkowy wieczór, lokale ze skromnymi ogródkami (bardziej do oparcia się lub przycupnięcia na stołku niż wygodnego rozłożenia) wypełnione były Włochami pijącymi piwo czy Aperol. To dobrze, że Neapol nie stał się wydmuszką turystyczną, żyjącą wyłącznie dla turystów. Niestety, ale uważam, że taką wydmuszką jest Rzym (poza wspaniałym Zatybrzem!) i krakowski Rynek. Stare Miasto nie jest bardzo zadbane, ale jest prawdziwe i czuć tam życie. I to mi się podoba.

Po dojściu do morza, dość szybko wróciliśmy w głąb miasta, ponieważ wybrzeże ma niestety wyłącznie portowy charakter i spacer wzdłuż ruchliwej ulicy nie jest niczym ciekawym. Na obolałych nogach wróciliśmy do hotelu.

Dzień 2 – Wezuwiusz i Pompeje

Po śniadaniu wyruszyliśmy na Wezuwiusz. Podjechaliśmy na parking u podnóża, który kosztuje 6 euro, następnie podjechaliśmy busikiem trochę dalej za 2 euro od osoby, a następnie w kasie parku narodowego zapłaciliśmy po 10 euro od osoby. Wulkan z zewnątrz nie wygląda na zbyt duży. Dopiero po wejściu na krater robi wrażenie.

Następnie pojechaliśmy do Pompejów, zniszczonych przez erupcję Wezuwiusza w 79 roku naszej ery, choć jednocześnie utrwalonych przez kilkumetrową warstwę popiołu wulkanicznego. Z mieszkającym tam 15 tysięcy ludzi, zginęło wtedy ok. 2000  ludzi, z których ciała kilku (w tym psa) widzieliśmy. Pompeje naprawdę robią wrażenie – i wielkością (jest gdzie chodzić) i stanem zachowania. To nie są jedne z setek podobnych ruin w Grecji czy Turcji.

Po opuszczeniu ruin, kiedy były już zamykane, po godzinie dojechaliśmy na wybrzeże Amalfi. Konkretnie do miejscowości Agerola, 1,5 kilometra od morza w linii prostej, lecz drogą około 15 kilometrów w dół i 40 minut jazdy. Jednak z autem to nie problem, a ceny były dużo lepsze niż na samym wybrzeżu, które jest bardzo drogie. Oprócz tego mieliśmy bardzo ładny, choć odległy widok na morze z pokoju i świeże, nieco chłodniejsze powietrze. Wybrałem opcję z 2 posiłkami dziennie i był to świetny wybór. Codziennie właściciele pensjonatu podawali nam proste, bardzo dobre włoskie jedzenie, a do tego wino i wodę. Dobra jakość i ogromna oszczędność w porównaniu do tego, gdybyśmy mieli żywić się wyłącznie w restauracjach.

Dzień 3 – Szmaragdowa Grota, Positano i plaża Arienzo

Po 40 minutach jazdy w dół dojechaliśmy do morza i Szmaragdowej Groty. Z parkingu przy ulicy (bezpłatnego i było nawet jedno świeżo zwolnione miejsce!) zjeżdża się do niej windą i jazda trochę trwa. Bilet kosztuje 6 euro, a zwiedzanie łódką trwa ok. 15 minut. Nazwa groty, szmaragdowa, pochodzi od koloru dna, jaki przybiera dzięki przedostającym się do niego (głęboko pod powierzchnią wody) świetle z zewnątrz groty.

Następnie planowałem zrobić kilka zdjęć nietypowej plaży, która znajduje się… pod mostem (tutaj link), lecz niestety, po raz pierwszy i nastąpiło to dość szybko – doświadczyliśmy problemu z parkingiem. Przed i po moście było wąsko, więc nawet niezależnie od zakazu postoju nie było to dobrym pomysłem, a zapytany o możliwość zaparkowania na 15 minut właściciel pobliskiej restauracji z parkingiem (i wieloma wolnymi miejscami) zażyczył za to sobie 10 euro, do wydania w restauracji. Więc zrezygnowaliśmy, nie mając ochoty na przymusową kawę. No trudno.

Dojechaliśmy do Positano. Mogliśmy zaparkować przed miastem (czyli od strony Amalfi, wschodu), gdzie było całkiem niedługie dojście bez znacznych różnic wysokości, ale niestety chcąc zaparkować jeszcze wygodniej, wjechaliśmy do miasta, gdzie takiej możliwości nie było w ogóle, a nie chcąc wracać w tamto miejsce, co zajęłoby nam ok. 20 minut, zaparkowaliśmy po drugiej stronie miasta. Musieliśmy przejść drogą ok. 10 minut, ale przede wszystkim następnie zejść kilkaset schodów w dół do poziomu morza. Co też było atrakcją (wchodzenie trochę gorzej), bo przedzieraliśmy się uliczkami o szerokości jednej osoby między bielonymi domami i z ładnymi widokami.

Dotarliśmy do mniejszej plaży w Positano. Niestety tak już jest na tym wybrzeżu, że prawie wszystkie plaże są szczelnie zabudowywane leżakami i parasolami, co dla mnie bardzo psuje krajobraz i wcale nie lubię korzystać z takich udogodnień. Nie jest to dla mnie warte więcej niż 10 zł, a tutaj kosztuje około 20 euro dziennie za 2-osobowy zestaw. No i oczywiście może zdarzyć się, że przypadnie nam rząd 6 od brzegu… Lubię czuć kontakt z podłożem, przyrodą, nawet jeśli są to kamienie (choć tutaj dość drobne i wygodne). Restauracje na plaży nie należały do najtańszych – proste makarony za 22 euro, duże piwo 7,5 euro, woda 4 euro.

Drogą między plażami doszliśmy do głównej plaży w Positano, za którą przebiegało kilka typowo turystycznych, wąskich uliczek z restauracjami, kawiarniami i sklepami. To już trochę wydmuszka turystyczna. Nie było ani jednego sklepu, gdzie można byłoby kupić wodę. Wracając powoli w stronę samochodu, zdecydowaliśmy się zjeść w restauracji pomiędzy tymi 2 plażami. Cenowo do zniesienia, jakość przeciętna. Typowo pod turystów.

Następnie czekała nas wspinaczka kilkaset schodów w górę do samochodu. Daliśmy radę. Pora poleżeć, odpocząć, zanurzyć się w morzu. Oprócz tego, że plaże na wybrzeżu Amalfi zastawione są leżakami, niektóre z nich są w całości prywatne i z płatnym wstępem. Znalazłem więc kilka pięknych i bezpłatnych plaż. Skierowaliśmy się na plażę Arienzo. Nie było proste znalezienie do niej schodów, mimo, że widzieliśmy ją z góry doskonale, więc tutaj załączam link do Map Google do lokalizacji schodów. 😊 )

Dzień 4 – Amalfi, Ravello i plaża Duoglio

Tego dnia pojechaliśmy na drugą stronę wybrzeża – w stronę Amalfi i Ravello. Jedyną możliwością zaparkowania w Amalfi jest płatny, piętrowy parking (4 euro/godzina). Załączam lokalizację. Nie jest tani, ale jest i to już jest ogromny komfort. Do tego, z parkingu do samego centrum miasta prowadzi tunel pieszy. Polecam jednak zamiast wyjść w centrum miasta (tunel odbija na lewo), wjechać windą (tunel odbija na prawo) na samą górę miasta, skąd są piękne widoki, no i dużo prościej jest zwiedzać miasto schodząc tylko w dół, wąskimi, zacienionymi uliczkami między domami. Amalfi zrobiło na nas dobre wrażenie. Trochę autentyczniejsze niż Positano, ceny nie są z kosmosu. Warto wejść do katedry i przylegających pomieszczeń, np. skarbca czy na patio (bilet wstępu 3 euro).

Następnie pojechaliśmy do Ravello. Tam spokojnie można bezpłatnie zaparkować przed miastem, przed ostrym zakrętem, gdzie zaczyna się niebieska, płatna strefa i trochę podejść w górę (ok. 15 minut). Ravello oprócz tego, że jest kolejnym bardzo ładnym miastem, jest przepięknie położone wśród gór.

Po zwiedzaniu w upale, czas na orzeźwienie się na plaży. Wybraliśmy się na plażę Duoglio (Il Duoglio Spiaggia). Zaparkowaliśmy wzdłuż biegnącej w górę drogi (prowadzącej na przeciwną stronę półwyspu) i musieliśmy podejść ok. 15 minut. I tak super. Lokalizację schodów na plażę dołączam tutaj, furtka na street view jest nie wiem czemu zamknięta.

Dzień 5 – Castellamare di Stabia

Dzień wylotu. Ale dopiero o 17, więc po śniadaniu pojechaliśmy na plażę po przeciwnej stronie półwyspu (lokalizacja tutaj), tuż przy porcie w Castellamare di Stabia, po drodze na lotnisko. Nie urzekająca, ale przyzwoita na krótki postój. Parking jest tuż przy niej i prawdopodobnie jest bezpłatny, ale my przyzwyczajeni do opłat wszędzie (choć dość skutecznie ich unikaliśmy), chyba daliśmy się nabrać na parkingowego i zapłaciliśmy 3 euro. Nie otrzymaliśmy żadnego biletu.

Ponieważ jesteśmy w końcu nad morzem, wypadałoby zjeść owoce morza, ale o ich cenie na Wybrzeżu Amalfi nawet nie chcieliśmy myśleć. Lecz świetnie się złożyło, że znalazłem dobrą, lokalną restaurację w obskurnym, portowym Castellamare Di Stabia. Restauracja O’ Nire A’ Mare, lokalizacja tutaj. Duża miska ogromnych i pysznych małży 6 euro. Inne owoce morza – kalmar, krewetka, miecznik i tuńczyk były ok, ale już bez szału. Ceny bardzo przyzwoite.

Dojechaliśmy na lotnisko, zatankowaliśmy i oddaliśmy samochód. Całe szczęście nikt nie przyczepił się do niewielkiego otarcia na lusterku, którym zderzyłem się z jadącym środkiem samochodem 2 dni wcześniej. W końcu przy odbiorze i zaznaczaniu istniejących szkód, sami mówili, że uszkodzenia do 3 cm nie liczą się. Tak czy inaczej, nie stresowałem się, bo mam roczne ubezpieczenie udziału własnego (kaucji blokowanej na karcie kredytowej) na wszystkie moje wynajmy na całym świecie na cały rok. Nawet gdyby wypożyczalnia mnie naciągnęła na nie moje uszkodzenie (co bardzo rzadko się zdarza), otrzymam zwrot od swojego ubezpieczyciela. Więcej o tym piszę w swoim poradniku o wynajmowaniu samochodu.

I tak genialne 5 dni się zakończyło.

Podsumowując, choć moje opinie są dość wyważone, nie zachwycam się wszystkim, ani też nie krytykuję surowo, jestem ciekaw wszystkiego, ta wycieczka przewyższyła moje oczekiwania. Tak jak pisałem na początku – miejski citybrake, wakacje nad morzem, w górach, i śladami starożytności w jednym. W 5 dni. Gorąco polecam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *