👉 niesamowicie bujna, tropikalna przyroda
👉 wysokie prawie na 2000 m góry
👉 dziesiątki kilometrów szlaków pieszych dla każdego
👉 ponad 150 tuneli dla kierowców
👉 pyszna kuchnia
👉 znajdzie się nawet jedna piaszczysta i ładna plaża!
Zainteresowany? Zapytaj o ofertę dla siebie!
Madera – portugalska wyspa położona na Oceanie Atlantyckim 1000 km na zachód od Lizbony, często nazywana „wyspą wiecznej wiosny”. Staje się coraz popularniejsza wśród polskich turystów, między innymi za sprawą wygodnych bezpośrednich lotów (niestety tylko czarterowych). Czasem wymieniana wśród rozważanych na wakacje kierunków obok np. Grecji, Włoch czy Hiszpanii. A Madera jest jednak inna. Jeśli ktoś planuje wakacje na plaży all-inclusive, to od razu odradzam. Bo na Maderze jest tylko jedna plaża warta wg mnie uwagi (Prainha) i to kilometr (drogą dla samochodów) od najbliższego hotelu (akurat 5*). Wprawdzie z dobrodziejstw all-inclusive można korzystać też przy basenie, bo tych nie brakuje w hotelach, ale jeśli na to ma być nastawiona wycieczka, to można polecieć w tańsze miejsce.
Komu więc polecam Maderę? Osobom, które uwielbiają przyrodę, chcą pojeździć, pozwiedzać (bardziej atrakcje przyrodnicze niż typowe zabytki, choć kilka miejscowości jest uroczych) i pochodzić. Na Maderze jest mnóstwo atrakcyjnych, dobrze przygotowanych i oznaczonych szlaków pieszych o różnej długości i o każdym stopniu trudności. Od krótkich, zupełnie płaskich do długich, biegnących grzbietami wzniesień tras z przepaściami na lewo i prawo.
Dzień 1, 26 lutego 2019 r.
Wylądowaliśmy na Maderze po 13. Na lotnisku, którego pas startowy jest częściowo dobudowany do urwistego, poszarpanego lądu i spoczywa na grubych, betonowych kolumnach. Lotnisko niewielkie, spokojne, przyjemne. Odebraliśmy samochód z wypożyczalni. Było to Mitshubishi Space Star. W pełni wystarczające dla 2 osób. Gdyby jeszcze nie trzeba było podjeżdżać pod górki na dwójce, byłoby doskonałe. 😊
W kilkanaście minut dojechaliśmy do naszego hotelu, jednego z najtańszych na wyspie, ale również w pełni wystarczającego – hotelu Dom Pedro Garajau. Poprosiliśmy o pokój z widokiem na morze i taki otrzymaliśmy. Musieliśmy tylko chwilę dłużej poczekać, więc w tym czasie poszliśmy na obiad do restauracji w pobliżu. Po otrzymaniu pokoju, przeszliśmy się po okolicy, miejscowości Garaju, która miała całkiem dużo do zaoferowania. Znana jest z położonej na wysokim klifie statuy Jezusa (Cristo Rei). Jak w Rio de Janeiro, tylko mniejszej. Do plaży poniżej można dojechać krętą drogą bądź zjechać kolejką linową – tych na Maderze (w zasadzie i krętych dróg i kolejek linowych!) jest dużo.
Po zachodzie słońca wybraliśmy się do stolicy wyspy – Funchal. Miasto rozciąga się od oceanu aż po rozległe wzgórza, co pięknie widać w nocy. Stare Miasto leży oczywiście przy oceanie. Bardzo klimatyczne. Typowe wąskie uliczki, stare kamienice, kamienne chodniki, mnóstwo restauracji. Idąc w kierunku portu dociera się do nieco nowszej części Starego Miasta, wzdłuż której ciągnie się promenada. Niespodzianką było stojące tam popiersie marszałka Piłsudskiego, który w 1931 roku spędził na Maderze 3-miesięczny urlop. Rozważał także Egipt, ale ostatecznie wybrał Maderę. I słusznie. Wrócił do Gdyni na pokładzie kontrtorpedowca ORP „Wicher”. Więcej ciekawych informacji na ten temat można znaleźć tutaj.
Dzień 2, 27 lutego 2019 r.
Po śniadaniu wyruszyliśmy zwiedzać północną część wyspy.
Pierwszym przystankiem był przylądek Sao Lourenco z majestatycznymi klifami. Od miejsca, w którym kończy się droga biegnie jeszcze kilkukilometrowy szlak pieszy na sam koniec, ale nie zdecydowaliśmy się, twierdząc, że niczym nas już nie zaskoczy, a jesteśmy ciekawi innych miejsc na wyspie.
Następnie zatrzymaliśmy się w małej miejscowości Porto da Cruz. Znajdowały się w niej: dość turystyczna destylarnia rumu, surowa, szara i kamienista plaża, baseny z morską wodą, kościół i kilka restauracji. Cicho i sennie. Zjedliśmy tam bardzo dobre kalmary (restauracja Vila Bela).
Kolejnym punktem trasy była miejscowość Santana, słynąca z charakterystycznych dla Madery domków. Trzy z nich, wyeksponowane dla turystów, stoją w centrum miejscowości. Poza tym, miejscowość nie jest szczególnie interesująca. W okolicy, w głąb lądu zaczynają się jednak 2 ciekawe szlaki.
Tego dnia wybraliśmy krótszy, szeroki i zupełnie płaski – Um caminho para todos. Faktycznie nadaje się dla wszystkich. Wędrówka skończyła się na parkingu schroniska, przy którym rozpoczyna się dużo ciekawszy, ale i bardziej wymagający szlak PR9 do Caldeirao Verde, który przeszliśmy kilka dni później.
Wróciliśmy częściowo po zmroku wśród takich widoków.
Dzień 3, 28 lutego 2019 r.
Ten dzień zaczęliśmy od zdobycia naszym samochodem szczytu Pico do Arieiro. Widoki były absolutnie niesamowite. A do tego, mimo wysokości 1818 m, było naprawdę ciepło. Z tego szczytu można wybrać się spektakularną, dość wymagającą (ok. 12 km w obie strony) trasą PR1 na drugi szczyt – Pico Ruivo (1862 m n.p.m.), na który już nie można wjechać samochodem. Nie zdecydowaliśmy się na wędrówkę, mieliśmy inne plany, ale gdybyśmy byli na Maderze dzień dłużej…
Następnie pojechaliśmy pokonać krótki i przyjemny szlak PR11 Vereda dos Balcoes zaczynający się w miejscowości Ribeiro Frio i prowadzącego do punktu widokowego, faktycznie „balkonu” z widokiem na majestatyczne, porośnięte soczystą zielenią góry.
Dalej pojechaliśmy na północne wybrzeże i skręciliśmy na zachód, dokańczając jego zwiedzanie rozpoczęte poprzedniego dnia, przez punkty widokowe Miradouro de Beira da Quinta, Miradouro do Cabo Aéreo i inne, dojeżdżając aż do Sao Vicente. Tam zjedliśmy i częściowo w ciemnościach wróciliśmy przez środek wyspy do hotelu.
Dzień 4, 1 marca 2019 r.
Dzień rozpoczęliśmy od wizyty w Camara de Lobos, miejscowości wysoko ocenianej w przewodniku. Faktycznie klimatyczna, ale po chwili nie ma już tam co robić. Przeszliśmy się na targ spożywczy, ale nie był szczególnie interesujący.
Pojechaliśmy do punktu widokowego Cabo Girao, z infrastrukturą turystyczną, toaletami, przeszklonego i z bramkami do skanowania biletów… całe szczęście nieczynnymi.
Następnie zatrzymaliśmy się w niewielkiej turystycznej miejscowości Ribeira Brava, gdzie zjedliśmy bardzo dobrą zupę rybną (restauracja Borda D’Agua).
Ruszyliśmy dalej na zachód wzdłuż wybrzeża, wybierając oficjalnie zamkniętą, starą drogę tuż przy oceanie, z darmową myjnią po drodze.
Dojechaliśmy do Jardim Do Mar, dość przyjemnej miejscowości z betonową promenadą wzdłuż oceanu, gdzie odpoczęliśmy dłuższą chwilę.
W końcu dojechaliśmy do końca, na przylądek Ponta do Pargo z latarnią morską.
Wróciliśmy środkiem wyspy, przez płaskowyż Paul da Serra, gdzie mieliśmy okazję jeszcze wrócić za dnia.
Kolację zjedliśmy w Camara de Lobos, miejscowości gdzie rozpoczęliśmy zwiedzanie, skuszeni dobrymi opiniami o restauracji Casa do Farol (House Lighthouse). Sprawdziły się, ośmiornica była świetna.
Dzień 5, 2 marca 2019 r.
Ten dzień spędziliśmy częściowo na plaży. Jedynej wartej uwagi wg mnie – Prainha. Samochód należy zaparkować wzdłuż drogi i następnie do niej zejść. Jest naprawdę ładna, piasek jest ciemny, ale bardzo drobny. Woda była dość zimna, ale niektórzy się kąpali.
Na obiad wybraliśmy się do znalezionej przeze mnie restauracji, bardziej baru, Muralha’s Bar w Canical, mało atrakcyjnej miejscowości. Prosto przyrządzone, ale pyszne i tanie owoce morza.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się przy punkcie widokowym Pico do Facho, skąd świetnie było widać dawną stolicę, Machico (ze sztuczną, piaszczystą plażą) oraz lotnisko, a z drugiej strony półwysep Sao Lourenco.
Zatrzymaliśmy się jeszcze w miejscowości Santa Cruz, z przyjemną promenadą, gdzie w restauracji Do dia Para a Noite RUBY zjedliśmy kolację. Było przyzwoicie.
Dzień 6, 3 marca 2019 r.
Tego dnia wróciliśmy na płaskowyż Paul da Serra. Wybraliśmy się na szlak PR6 (Levada das 25 Fontes) prowadzący z Rabacal do Lagoa das 25 Fontes (jeziora/stawu 25 źródeł) z wodospadem. Do początku szlaku w Rabacal należy zejść pieszo asfaltową drogą z głównej drogi ER110 wiodącej przez płaskowyż, gdzie zostawia się samochód. Ewentualnie można zjechać kursującym tam minibusem za 3 euro, co może być szczególnie przydatne podczas powrotu pod górę.
Jak możemy przeczytać na stronie www.madera.org.pl, levadas (lewada) to nazwa nadana na wyspie małym akweduktom, które tworzą rozległy system nawadniania, budowane poprzez siłę fizyczną przodków obecnych mieszkańców Madery, którzy, pokonując wysokość wyspy, zgromadzili wody z tysięcy źródeł i poprowadzili ją do pól. Wiele tras pieszych biegnie właśnie wzdłuż lewad. Niektóre trasy wymagają sporo wysiłku, żeby je przejść, a co dopiero budować na takich wysokościach i stromiznach kanały… Podziwiam.
Po zakończonej wędrówce pojechaliśmy dalej, na północny-zachód do Porto Moniz, gdzie akurat świętowano karnawał.
Na kolację zatrzymaliśmy się w restauracji Las Caraibas w Seixal, które sprawiało wrażenie wymarłego miasteczka. W restauracji też właściwie nikogo nie było, ale ośmiornica była wyśmienita, a właścicielka (gotowaniem zajmuje się jej mama) przemiła. Ponownie wróciliśmy drogą przez środek Madery.
Mimo, że wyspa jest bardzo górzysta, ciężko wyobrazić sobie, żeby drogi na niej mogły być jeszcze lepsze. Gdyby wyspa taka jak Madera należała do jakiegoś biednego państwa, prawdopodobnie osadnictwo na niej rozwinęłoby się w kilku miejscach tuż przy oceanie, być może nawet nie połączonych ze sobą drogami. Jednak Maderę przewiercono jak szwajcarski ser tunelami, których jest… ponad 150. Dzięki temu podróż w poprzednio bardzo trudno dostępne rejony wyspy jest teraz wygodna i bezpieczna. I pomyśleć, że w Świnoujściu od lat nie możemy się doczekać tunelu pod Świną, kiedy na wyspie zamieszkałej przez 250 tysięcy ludzi kilometry kutych w skałach tuneli nie kończą się na okolicach stolicy, lecz są wszędzie. Najbardziej zadziwiły mnie bardzo długie tunele na słabo zamieszkanym północnym-zachodzie, prowadzące do kilku niewielkich miejscowości jak Porto Moniz.
Dzień 7, 4 marca 2019 r.
Tego dnia, zanim wyruszyliśmy na szlak, chcieliśmy coś przekąsić i padło na maderską zupę z czerstwego chleba, rosołu, kolendry i jaj – acorda. Niestety, nie wiem czy to wina tej restauracji czy ta zupa taka jest – dziwna i niezbyt dobra. Za to kawa wszędzie (oprócz hotelu) była dobra.
Wróciliśmy do Parku Krajobrazowego Parque Forestal Das Queimadas, by wyruszyć szlakiem PR9 do Caldeirao Verde spod schroniska, gdzie drugiego dnia skończyliśmy krótką wędrówkę. Było niesamowicie. Trasa była dość długa i ostatecznie nieco męcząca, choć prawie nie było na niej różnicy wysokości. Widoki wspaniałe.
W nagrodę pojechaliśmy na kolację ponownie do Muralha’s Bar w Canical.
Dzień 8, 5 marca 2019 r.
Ostatni dzień. Rozpadało się, więc spędziliśmy go leniwie, ruszając się tylko na kolację w Canico (Snack Bar Mare). Późną nocą wylecieliśmy do Polski.
Podsumowując, jestem zachwycony Maderą. Niesamowita, bujna i zupełnie inna niż na kontynencie przyroda, dobrze przygotowane szlaki piesze, dobra kuchnia i całkiem przyzwoite jak na zachodnią Europę ceny. Przy aktywnym zwiedzaniu tydzień pobytu wystarczy, by poznać jej główne atrakcje i najpiękniejsze szlaki. Jeśli mamy więcej czasu, można wybrać się na pobliską wyspę Porto Santo, choć biorąc pod uwagę ceny lotów i promów, niewiele drożej można polecieć dalej i ciekawiej – na Azory i stamtąd już wrócić do Polski.